Party Girl

W ubiegłbym tygodniu mieliśmy premierę osobliwego filmu. Z jednej strony był to obraz na wskroś zwyczajny, z którego prostoty można byłoby się śmiać. Uzasadnione w pełni jest również dystansowanie się do przedstawionej historii, z którą w realu prawdopodobnie nie zetknął się żaden z nas. Jednak na przekór wszystkim, ja nie potrafiłem się Party Girl nie zachwycić. Mimo oddalenia o kilkaset kilometrów od głównej opowieści, nie umiałem wyzbyć się nachalnych akcentów i reminiscencji, które punktowały moją, nieco mniej oschłą, część osobowości.

Ciężko mi przejść obojętnie obok filmu, który uzmysławia mi, że jeżeli żyję źle lub popełniam ten sam błąd od lat, to niemożliwy jest szczęśliwy powrót do pięknej i spokojnej egzystencji.

Ale dzisiaj piąteczek i cykl muzyczny. Jest taki moment w tym filmie, który wbił mnie w fotel. Ukradł moje emocje i zabrał je w okolice osobistego katharsis.

It doesn’t matter what you create if you have no fun.

Start typing and press Enter to search