Kariera Bill Condona potrzebowała takiego filmu jak Piękna i bestia – od czasu Dreamgirls, a wcześniej oscarowego Chicago, którego był scenarzystą, jego kolejne reżyserskie próby rozczarowywały. Ten disneyowski musical może być albo zwiastunem powrotu do formy, albo dowodem na to, że historia Belle i Bestii jest takim samograjem, że nie dał się jej zepsuć.
Wszyscy wiemy o co chodzi – ojciec Belle (fantastyczny Kevin Kline) zostaje pojmany przez Bestię (znany z Downton Abbey Dan Stevens). Dziewczyna, żeby ratować ojca, sama oddaje się w niewolę tajemniczemu władcy mrocznego zamku, w którym sprzęty domowe mówią, tańczą, śpiewają i…doradzają. A także kibicują swojemu Panu, żeby znalazł tę jedyną w życiu miłość, która pomoże ściągnąć zaklęcie, przez które stał się Bestią. Czy Belle (Emma Watson) okaże się tą jedyną?
Nie ukrywając wiele – tak, okaże się. Piękna i bestia jest bodaj najbardziej klasyczną, najlepszą bajką Disneya. Gama rozwiązań fabularnych, bogactwo wizualne wersji z 1991 roku wciąż stanowi niedościgniony wzór do naśladowania. Warto przypomnieć, że do niedawna Piękna i bestia była jedyną w historii bajką nominowaną do Oscara za najlepszy film. Nieprzypadkowo, bo rzeczywiście niezwykle inteligentnie poprowadzona to opowieść o tolerancji, patrzeniu głębiej, o akceptacji dla inności. Nigdy w historii Disneya nie widzieliśmy na ekranie tak złożonych bohaterów, tak mocno wyprzedzających swoje czasy. Niezapomniane są też piosenki, w tym tak główna śpiewana w oryginale przez Angelę Lansbury.
Pytanie brzmi, po co brać się za swoistą świętość i robić z niej film aktorski? Większość powie, że dla pieniędzy. Ja powiem, że także w celu rozwinięcia wątków, dodania trochę piosenek. Bo na pewno nie po to, by oryginał poprawiać. Nawet jeśli taki był pomysł, to wydaje mi się, że do poprawki raczej pozostają elementy nowego filmu. Szczególnie główny bohater negatywny Gaston, grany przez Luke’a Evansa. Jest efektowny, ale tylko z aparycji, bo poza tym Gaston irytuje. Trochę jakby urwał się z innego, gorszego filmu. Szczególnie to widać w kontekście świetnej postaci Le Fou, którego brawurowo zagrał Josh Gad.
Szczęśliwie Gaston jest jednym z niewielu elementów, które w tej nowej wersji się nie udały. Reszta rzecz jasna idealnie wpisuje się w schemat historii opowiadanej w oryginalnym filmie. Szczęśliwie Condon nie poprzestał jednak na remake’u scena po scenie, bo wtedy trudno byłoby wytłumaczyć cel powstania tego obrazu. A tak rozwinięty został rys charakterologiczny Bestii, dodano mu świetną piosenkę tuż przed finałem. Także mocniej podkreślono fakt, że Belle jest niezależną kobietą, która wie, że wychowywała się w miejscu, do którego nie pasuje. Idealnie podkreśla te cechy najlepsza z całej obsady Emma Watson. Okazało się, że ta dziewczyna potrafi być kimś innym niż Hermiona Granger. Nie ukrywam w tym kontekście zaskoczenia, bo wydawało się, że z trójki znanej z serii o Harrym Potterze jedynie Daniel Radcliffe będzie mógł pochwalić się interesującą karierą. Teraz Watson zaczyna nadrabiać dystans, głównie dzięki swojemu urokowi i zaskakującym umiejętnościom wokalnym. Nie ma ich jej ekranowy partner Dan Stevens, ale za to ukryty za charakteryzacją i CGI doskonale sprawdza się w grze głosem. Czuć chemię między tą para.
Obsada na drugim planie to perełka ze perełką. O Klinie wspomniałem, a za sprzętami domowymi kryją się głosy takich sław jak Ian Mckellen, Ewan McGregor, Emma Thompson czy Stanley Tucci – można tylko wykrzyczeć Wow! Nie jest to ocena całego filmu, który siłą rzeczy jest klasyczny odgrzewanym kotletem. Jednak niepozbawionym humoru, z inteligentnie rozwiniętymi wątkami. O majstersztyku wizualnym nie wspomnę – to po prostu trzeba zobaczyć!