Ten film miał bardzo dobry wyjściowy pomysł – pojedynek na słowa dwójki potencjalnie inteligentnych ludzi, którzy walczą na argumenty, starają się sobą manipulować, psychicznie zniszczyć swojego przeciwnika. Tak właśnie mogło to wyglądać, ba powinno. Ale nie wyglądało, bo zabrakło zarówno charyzmatycznej pary aktorów, jaki i scenariusza.
Znika dr Lawrence, załoga szpitala jest pewna, że ma coś w tym wspólnego tajemniczy Michael (Xavier Dolan po angielsku). Dlatego w wigilię Bożego Narodzenia ściągają do szpitala dyrektora placówki dra Greene’a (Bruce Greenwood) – ma z niego wyciągnąć wszystkie informacje.
Brzmi to teatralnie i takim rzeczywiście jest. Co gorsza Charles Biname nie planuje nawet wyjść poza ramy sztuki teatralnej, na której oparta jest Pieśń słonia. Nie byłby to problem, gdyby włożył swój film w konwencję kina gatunkowego. Niestety na siłę chciał z czegoś co jest dramatycznie schematycznie, zrobić kino nomen omen dramatyczne. Trzeba było pójść w stronę thrillera, może trochę mocniej zabawić się gatunkiem i Pieśń słonia okazałaby się filmem o klasę lepszym. Biname niestety nie chciał się do końca na to zdecydować, przez co film balansuje na linii. Jak to mówią albo rybka, albo akwarium. Tutaj nie mamy ani jednego, ani drugiego.
Co można powiedzieć o bohaterach? Każdy z nich ma coś „za uszami„, każdy ma jakąś smutną historię za sobą. Reżyser sygnalizuje to stopniowo, bez większej konsekwencji niestety. Co gorsza kolejne odkrywane karty odrywają te postaci od ziemi. O co do końca chodzi tej pielęgniarce (zaskakująco histeryczna Catherine Keener)? Co łączy dra Greene’a postacią graną przez Carrie-Anne Moss? Wiecie jaki jest największy problem z tymi pytaniami? Who cares! Biname nie potrafi nas zaangażować w historie tych bohaterów, nie są one ani trochę ekscytujące. Dodatkowo prowadzą je bardzo przeciętnie grający aktorzy. To chyba podstawowy powód porażki tego filmu – dałoby się przełknąć wiele niedoskonałości fabularnych, gdyby para głównych bohaterów została zagrana przez lepiej dobraną parę. Niestety zarówno Bruce Greenwood, jak i Xavier Dolan zawodzą na całej linii. Pieśń słonia wygląda trochę tak, jakby obaj grali w osobnych filmach. Dolan szarżuje niemiłosiernie i jako jedyny w miarę dobrze się bawi na ekranie. Greenwood z kolei uśmiecha się jak pedofil i wszystko odgrywa na najniższych możliwych rejestrach. Drugiego planu w filmie nie ma, zakończenie jest przerysowane do granic możliwości. Pozostaje klimat, ale na samym klimacie niemal dwugodzinnego filmu się nie zbuduje.
Wątpliwość spotyka się tu z Grą Tajemnic. Problem w tym, że to co w tych filmach zagrało, tutaj wygrywa na fałszywej nucie. Rozczarowanie.