Rozmowa z Anną Maria Wybraniec i Martą Sobiecką, które znalazły się w gronie pisarek nominowanych do Nagrody Nowej Fantastyki im. Macieja Parowskiego 2023. Są w niej wskazywani autorzy i autorki, na których – w ocenie jury – warto zwrócić uwagę czytelników, ponieważ nie zyskali jeszcze rozgłosu i szerokiego uznania, a mają potencjał by w przyszłości osiągnąć wielkość. Nominację otrzymały także: Justyna Hankus, Magdalena Kubasiewicz i Olga Niziołek.
Anna Maria Wybraniec pochodzi ze Śląska, jest autorką zbiorów opowiadań Niebo, ptaki i robaki i Wilgoć, jej opowiadania ukazały się m.in. w antologiach pt. Grobowiec. Zaraza i Żertwa. Antologia słowiańskiego horroru. Wierzy w krótką formę, koszmar codzienności i pszczelą rewolucję.
Marta Sobiecka jest absolwentką dziennikarstwa oraz filozofii na UKW w Bydgoszczy. Publikowała prozę i publicystykę na łamach: Nowej Fantastyki, Nieznanego Świata, Fenixa, Okolicy Strachu, Antologii City IV oraz Antologii Polskiej Grozy (audioteka.pl). Wyróżniona w ogólnopolskim konkursie literackim Pigmalion Fantastyki (2019). Na stałe współpracuje m.in. z Wydawnictwem Phantom Books, Bibliotekarium, Wydawnictwem Alfabeta. Jej debiutancki zbiór opowiadań to Algorytm życia.
Michał Hernes: W internecie pojawiło się żartobliwie określenie, że jest pani nieślubnym dzieckiem Jakuba Bielawskiego i Wojciecha Guni. Czy zaskoczyło panią to porównanie?
Anna Maria Wybraniec: Bardziej rozbawiło tak, jak cieszy dobra wiadomość. I Kuba, i Wojtek są bardzo dobrymi autorami o znacznie większym i bardziej uznanym dorobku, więc daje mi to sporą satysfakcję i niezłe rokowania na przyszłość. I choć sama nie przepadam za tworzeniem takich porównań, bo mogą być bardzo deprymujące (ktoś mi kiedyś napisał, że nie jestem Tokarczuk. No jasne, że nie jestem! Ona ma Nobla!), to wiem, że potrzeba takich drogowskazów, by wybrać coś z oceanu propozycji i cieszę się, że trafiłam akurat w takie towarzystwo – opowieści grozy, dla których straszność sama w sobie nie jest ostatecznym celem.
Jest pani też nazywana księżniczką weird fiction. Co to za gatunek?
Trudny do zdefiniowania. Nawet nie wiem, czy to do końca gatunek – w przeciwieństwie do kryminałów czy science fiction weird nie ma ustalonych ram. A może ma tylko ramy, a w środku niech się dzieje co chce?
Trochę jak obraz zawieszony na ścianie w galerii sztuki, gdzie w warstwie farby odbija się światło i nie sposób zobaczyć całości, bo zawsze część rysunku zasłania plama światła. Czasem nawet można dostrzec własne odbicie.
To inny punkt widzenia, filtr nałożony na rzeczywistość, który zmienia codzienne czynności we fragmenty złowrogiego rytuału, łamiącego przekonania i przyzwyczajenia, wywracającego na nice oczywistości. Opowieści, w których strach do samego końca pozostaje nienamacalny, nieokreślony i nieustający, bo przynależny życiu samemu w sobie.
Joe Hill powiedział, że w horrorach nie chodzi o ekstremalny sadyzm, tylko o ekstremalną empatię. Co sądzi pani o tej opinii?
Nie wiem, czym jest ekstremalna empatia, a ekstremalny sadyzm mnie nudzi. Uciąć rękę można tylko dwa razy, a pielgrzymować do ZUSu by udowodnić, że nic nie odrosło trzeba do końca życia.
Może chodzi o ekstremalną obojętność? Bezduszność systemu, bezsilność jednostki, pechowy zbieg okoliczności – nie trzeba wiele, by komuś skończył się świat. Pisząc, tworzę sytuacje w których bohater nie wie co się z nim dzieje, narrator podsuwa błędne tropy, a czytelnik nie wie, czego szuka, tak jakby było to ważniejsze od tego, co tam znalazł. Tekst, który mógł być źródłem porozumienia, staje się kolejnym przykładem zerwanego dialogu.
Jaka jest pani definicja horrorów?
Interesują mnie sytuacje graniczne, ale nie tyle ich przekraczanie, ile samo zbliżenie. Drobne błędy, które dopiero później okazują się zwiastunami katastrofy. Współodczuwanie zażenowania i ulga, że to nie na nas trafiło, że tym razem udało się pozostać niedraśniętą przez (nie)rzeczywistość.
Wydaje mi się, że najstraszniejsze rzeczy rodzą się w oczekiwaniu, kiedy człowiek wyobraża sobie najgorsze i boi się przy tym, że to nic, że nie można oddać koszmaru prawdy. To, czego czytelnik będzie się bał, będzie zawsze straszniejsze niż rzeczy nazwane wprost.
Pani opowiadanie pojawiło się w antologii słowiańskiego horroru. Czy pani utwory są mocno zakorzenione w polskich realiach?
I tak i nie. Wiele z nich rzeczywiście dzieje się w Polsce i nie mogłaby zadziać się nigdzie indziej, jak wspomniane opowiadanie opublikowane w Żertwie Czerwona grządka, białe kurczątka, które wykorzystuje ludowe zagadki, przesądy i wiedzę o roślinach.
W zbiorze opowiadań Wilgoć jednym z powracających motywów jest podróż – pielgrzymka – gościna. Czasem więc przenoszę akcję w inne miejsca – wysyłam bohaterkę na Kubę, by mogła zmierzyć się z ciężarem wspomnień swojej babci i zakwestionować wartość tego, co nazywamy tradycją (Kubałówka), inne światy (wdychanie dymu japońskich kadzideł w opowiadaniu Kodo), ale trzymam się polskich bohaterów – ten kontekst kulturowy po prostu znam najlepiej, a że piszę o drzazgach i szpilach jakie wbija nam codzienność, to potrzebuję takich drobiazgów, które łatwo przeoczyć nie żyjąc w jakieś kulturze.
Powiedziała pani, że wierzy pani w krótką formę, koszmar codzienności i pszczelą rewolucję. Co pociąga panią w krótkich formach?
Są krótkie.
.
.
.
Najbardziej w pisaniu lubię myślenie o tym, co napiszę: kim będzie bohater, gdzie pójdzie, co zobaczy, jak to zrozumie, planowanie fabuły, zagłębianie się w temat i dostrzeganie powiązań między tym co jest, a tym co być mogło, planowanie fabuły ponownie, bo jak mogę nie wykorzystać tego skojarzenia, tamto zdarzenie powinno wyglądać tak, a w ogóle to jednak lepiej, żeby akcja działa się dwadzieścia lat wcześniej.
Patrzenie, jak wszystkie elementy układanki trafiają na swoje miejsca, jest bardzo satysfakcjonujące.
Jakie są pani ulubione książkowe horrory?
Loteria Shirley Jackson za banalną bezsensowność zła i pokazanie, jaką siłę rażenia ma dobrze zrobione opowiadanie; Ślepowidzenie Petera Wattsa było chyba moim pierwszym zetknięciem się z myślą, że świadomość może być ślepą drogą ewolucji; Dom z liści Marka Z. Danielewskiego za eksperymenty z formą, typografią i za wielką, ciężką pustkę w sercu domu.
Dużo pięknych obrazków i zdań znalazłam w Patyki, badyle Urszuli Zajączkowskiej. Niebezpieczeństwa palenia w łóżku Mariany Enriquez urzekły mnie nonszalancją, z jaką autorka urywała historie unikając ostatecznych wyjaśnień.
Co ma pani na liście do przeczytania?
Wszystko?… Ale na samej górze regału jest Upiorna opowieść Strauba, więc zacznę od tego.
Czy ma pani książkowe guilty pleasure? Jeśli tak to jakie?
Książkowe guilty pleasure w najczystszej postaci to manga Bundou Stray Dogs – bohaterów ponazywano na cześć tuzów literatury japońskiej i światowej, umiejki czerpią z tytułów ich dzieł i nie będzie dnia kiedy nie będą mnie śmieszyć wysiłki Poego by zdobyć uznanie Edogawy Rampo.
Michał Hernes: Słyszałem, że czyta pani książki w dwójnasób – co się za tym kryje?
Marta Sobiecka: Chyba nie skłamię, jeśli powiem, że nawet w trójnasób. Bo tak, z zawodu jestem redaktorem, więc w trakcie pracy czytam dzieło „nieukończone”, jeszcze „niedoskonałe”. Moim zadaniem jest pomóc autorowi doprowadzić je do perfekcji, wyłapać nielogiczności, jeden fragment wyciąć, inny fragment dopisać…
Czytam, by poszerzyć wiedzę z zakresu konkretnego tematu, pisałam kiedyś tekst beletrystyczny, bohater przebywał w szpitalu, całkowicie sparaliżowany („Żagle na horyzoncie” „Nowa Fantastyka” 11/2019), i szukałam sposobu, by móc się z nim porozumieć. W takim przypadku biorę lektury tematyczne i rozpoczynam poszukiwania, notuję, wypisuję i myślę, co z tą wiedzą zrobić, w jaki sposób wykorzystać.
Wreszcie dochodzimy do mojego ulubionego – czytania dla przyjemności, kiedy mogę rozsiąść się z książką i po prostu cieszyć się lekturą. Zdarza się, że wracam wtedy do tych dobrze znanych, np. do „Trylogii husyckiej” Andrzeja Sapkowskiego albo serii o krzyżowcach Zofii Kossak. Przyznam, że ostatnimi czasy stos wstydu rośnie, a czasu by sięgać z niego książkę, niestety brak.
Czy to oznacza, że czyta pani dwie albo kilka książek jednocześnie, czy raz zawodowo, a potem dla przyjemności?
Czytam kilka książek jednocześnie. W pracy nigdy nie jest tak, że redaguję jedną rzecz i skupiam się tylko na niej, mam rozgrzebanych kilka projektów naraz.
Za co uwielbia pani fantastykę?
Paolo Bacigalupi powiedział kiedyś, że katastrofalna wizja świata, którą roztacza w powieści „Wodny Nóż, ma swoje korzenie w badaniach, w relacjach dziennikarzy zajmujących się nauką i ekologią. I właśnie taką fantastykę – zaangażowaną, lubię najbardziej. Chodzi o to, by urealniać przyszłość. By inspirować do działania. A że najczęściej poprzez niewesołe scenariusze, to chyba oczywiste…
Dodam tylko, że akcja „Wodnego Noża” osadzona jest w USA, gdzie trwa brutalna wojna o kurczące się zasoby wodne, a została wydana w 2015 roku…
Jakie są pani ulubione książki science fiction?
Trylogia Ryfterów Petera Wattsa za przewrotność – w tej serii inny świat to nie kosmos a dno oceanu, zaś bohaterowie, to nawet nie antybohaterowie a degeneraci. Watts stworzył niesamowite postacie, lubię wracać do tej książki ze względu na nie. Uwielbiam „Golema XIV” Stanisława Lema, za upiorną SI, którą powołał do życia na nieszczęście ludzi. Szkoda, że twórcy ChatGPT prawdopodobnie jej nie przeczytali. Bardzo mocno zarezonowała we mnie powieść Nevila Shute „Ostatni brzeg” – literacki manifest przeciwko stosowaniu broni atomowej.
Czy literaturę popularnonaukową czyta pani zawodowo czy dla przyjemności?
Z ciekawości.
Co poleca pani z literatury popularnonaukowej?
Każdemu, kto czuje się zagubiony w świecie technologii, poleciłabym książki Natalii Hatalskiej. Jestem teraz w trakcie lektury „Wiek paradoksów. Czy technologia nas ocali” i muszę przyznać, że porządkuje posiadaną wiedzę. Do tego można by dołożyć „Zabawy w Boga” Magdaleny Gacyk, czyli kalejdoskop gadżetów technologicznych wymyślanych w Dolinie Krzemowej, które w większości są tak idiotyczne, że aż trudno uwierzyć. To stąd wziął się tytuł mojej drugiej książki „Chindogu” (przedmioty pozornie przydatne, a tak naprawdę bezużyteczne). Z zainteresowaniem czytam książki o poszukiwaniu świadomości – ogromne wrażenie, a czytałam ją kilka ładnych lat temu, wywarła na mnie książka „Mózg, granica życia i śmierci” Adriana Owena. Opowiada o próbach kontaktu z osobami sparaliżowanymi. Relacja z tych prób przywodzi na myśl wysyłanie sygnałów w kosmos, w nadziej, że ktoś odpowie…
Co fascynuje panią w literaturze japońskiej?
Odkrywanie kultury japońskiej poprzez książki przypomina czytanie powieści science fiction. Bo to jest obca cywilizacja, inna kultura, odmienny sposób myślenia. To zderzenie kultur świetnie uchwycił w powieści „Shogun” James Clavell. Podoba mi się też to, że literatura japońska często bazuje na niedopowiedzeniach, jest taki zbiór „Ballada o Narayamie. Opowieści niesamowite z prozy japońskiej” w nim zawarte są straszne historie, które w dużej mierze z bazują na tajemnicy, na niedopowiedzeniu. Często kończą się w momencie, w którym dopiero zaczyna robić się strasznie. Znamienne zdanie „A w tej chwili lampion gaśnie”, daje wyobraźni czytelnika pole do popisu.
Jakie są pani ulubione japońskie książki i dlaczego?
Mam sentyment do wspomnianej „Ballady o Narayamie”, bo od niej wszystko się zaczęło. Jako nastolatka znalazłam tę książkę na półce w bibliotece miejskiej i zafascynowała mnie do tego stopnia, że rozpoczęłam przygodę z literaturą japońską, która trwa do dziś. Tak jak wspominałam, narracja bazująca na niedopowiedzeniu, na tajemnicy zrobiła na mnie duże wrażenie. Niezwykłą książką jest „Kobieta z wydm” Kōbō Abe. Autor, zwany japońskim Kafką snuje egzystencjalną opowieść o roli jednostki w życiu społeczeństwa. O dojrzewaniu do „bycia częścią społeczeństwa”. Z drugiej strony zachwycił mnie zbiór opowiadań „Gąsienica” Ranpo Edogawy. Zawarte w nim teksty to „portrety” ludzi nikczemnych, złych, nienadających się do życia wśród innych ludzi. Opowiadania zrodziły się z fascynacji autora twórczością Artura Conana Doyle’a, a – w większości – pisane są z perspektywy morderców, którzy przygotowują się do popełnienia zbrodni doskonałej. Mam wrażenie, że Edogawa, opisując zbrodnię doskonałą nawiązał do japońskiej samodyscypliny, perfekcjonizmu i przekonania, że każda rola, nawet tak gorsząca, godna jest największego wysiłku. Dla kontrastu, przepiękną, tętniącą życiem, bardzo kobiecą książką jest „Ogród” Hiroko Oyamady. Pełna symboliki, niejednoznaczna, co powoduje, że można do niej wielokrotnie wracać i odczytywać na różne sposoby. Naprawdę dobrych japońskich powieści jest wiele, piszę o nich szczegółowo na stronie martasobiecka.pl.
Z pani fascynacji książkowych i zafascynowania Japonią zrodził się autorski zbiór opowiadań „Algorytm życia”. Dlaczego zdecydowała się pani osadzić cyberpunkowy kryminał „Algorytm życia” w scenerii futurystycznej Japonii?
Cyberpunkowa rzeczywistość to świat zdominowany przez technologie, gdzie człowiek jest jedynie narzędziem, sam siebie traktuje jak narzędzie, udoskonalając ciało tech-gadżetami, wciąż i wciąż zwiększając swoją wydajność. W „Algorytmie życia” świat nie jest jeszcze całkiem zdominowany, to niedaleka przyszłość, człowiek dopiero oswaja się z tym nowym lepszym światem. Bohaterka główna Kaori Nakamura jest przeciwniczką nowych technologii, a zarazem hipokrytką, bo korzysta z nich nałogowo. Jest tylko człowiekiem, w dodatku doświadczonym przez los, w dzieciństwie straciła bliskich, stąd to ciche przyzwolenie, by spędzać czas z hologramami zmarłych. Nie przyjmuje do wiadomości, że to jedynie proteza bliskości, że coraz bardziej izoluje się od świata rzeczywistego.
Japonia to wdzięczny kraj, by poruszać takie tematy jak izolacjonizm, samotność; to stamtąd wywodzi się określenie „hikikomori” („wejście do środka i nie wychodzenie na zewnątrz”), kraj, gdzie do dziś dochodzi do masowych samobójstw, na które ludzie umawiają się w Internecie. Gdzie ludzie zakochują się w popowych gwiazdach, które nie istnieją. To kraj, który jako pierwszy poszedł z duchem czasu i poprzez obywatelską inicjatywę powołał do życia robotyczną boginię Mindar. Androida, który potrafi odczytać Sutrę Serca i rozmawiać na jej temat z wiernymi. Nie wyobrażam sobie, by coś takiego miało miejsce np. w Polsce. Robotyczny Rydzyk zbierający na tacę… Taki pomysł natychmiast zostałby wyśmiany.
Pomysł na pierwsze opowiadanie ze zbioru „Algorytm życia” wpadł mi do głowy podczas oglądania filmu „Wyznania gejszy”. Analizując fabułę pomyślałam sobie: A co by było, gdyby przenieść dzielnicę gejsz do przyszłości, uczynić z nich perfekcyjne istoty, pozbawione ludzkich wad. I tak to się zaczęło…
Skąd czerpała pani wiedzę o Japonii?
Wiedzę o Japonii czerpię głównie z literatury. Czytam zarówno klasykę, jak i literaturę współczesną. W Polsce od kilku lat obserwuję wzmożone zainteresowanie tematyką, istnieje kilka wydawnictw, które mają szeroką ofertę wydawniczą np. Kirin, Tajfuny, Wydawnictwo Uniwersytetu Jagiellońskiego („seria z Żurawiem”). Jest z czego wybierać.
Bardzo pomocne bywają reportaże, np. „Kwiaty w pudełku” Karoliny Bednarz, „Podziemie” Harukiego Murakamiego, czy „Tokio Vice” Jake’a Adelsteina. Notabene na podstawie tej ostatniej książki powstał świetnie zrealizowany serial.
Co było dla pani największym wyzwaniem w czasie pisania cyberpunkowego kryminału?
Pisanie książki było czystą przyjemnością, bo w gruncie rzeczy „Algorytm życia” jest „przedłużeniem” mojej pracy magisterskiej. Tematem były dobre i złe strony kierunku myślowego, jakim jest transhumanizm. Nie wszystko mogłam wykorzystać w pracy naukowej, stąd wziął się pomysł na beletrystykę.
Jak wyglądał pani research do tej książki?
Jak wspominałam, książka – a w zasadzie książki, bo zbliżamy się do premiery drugiego tomu przygód Kaori Nakamury zatytułowanego „Chindōgu” – jest przedłużeniem pracy magisterskiej. Oprócz literatury naukowej, nałogowo czytałam literaturę japońską, oglądałam też dużo kina azjatyckiego. Kopalnią wiedzy okazała się powieść licząca sobie ponad 700 stron „Sześć cztery” Hideo Yokoyamy. Autor, reporter kryminalny, krok po kroku opisał, na czym polega prowadzenie śledztwa w Japonii.
Które polskie cyberpunkowe książki pani poleca?
Temat jest ostatnio na czasie i mam wrażenie, że na rynku pojawia się coraz więcej książek o tej tematyce. Weźmy „Cyberpunk. Odrodzenie” Andrzeja Ziemiańskiego, „Mrok nad Tokyoramą” Roberta J. Schmidta, mało znanego, a moim zdaniem obłędnego „Cajberdżokeja. Nowy porządek świata” Tomka Fąsa (notabene autor opisuje świat, w którym funkcjonuje bardzo zaawansowany ChatGPT), czy wreszcie „Cyberpunk 2077. Bez przypadku” Rafała Kosika. W 2020 roku wyszła antologia „Cyberpunk Girls. Opowiadania”. W drugim tomie wspomnianej antologii „Ku gwiazdom” pojawiają się teksty cyberpunkowe… Myślę, że zainteresowanie cyberpunkiem jest i ma ono ścisły związek z grą komputerową wydaną przez studio CD Projekt RED „Cyberpunk 2077”. Druga rzecz, cyberpunk to już nie pieśń przyszłości, a świat będący „tu i teraz”, na wyciągnięcie ręki, a przez to łatwiejszy do wyobrażenia. Stąd, być może, bierze się zainteresowanie tematem ze strony autorów; chęć zmierzenia się z nim.
Ma pani swoje książkowe quilty pleasure, jeśli tak to jakie?
Wielu rzeczy można się wstydzić, ale na pewno nie czytania książek.