To miała być całkiem inna relacja. Wydarzenia z krakowskiego PKO OFF Camera chcieliśmy okrasić blichtrem i techniczną maestrią. Odeszliśmy od tego zamiaru z dwóch powodów. O pierwszym nie możemy powiedzieć gdyż związany jest on z blogową niespodzianką, której przygotowanie bardzo nas zajmuje. Drugi powód to pewnego rodzaju rozczarowanie.
To była moja pierwsza OFF Camera. Z quasi-filmowym doświadczeniem postanowiłem się nie przygotowywać i nie oglądałem zwiastunów. Nie poznałem teasera ani nie widziałem plakatu. Uznałem, że dam się totalnie zaskoczyć, nie wgłębiając się przed festiwalem w żaden z jego programowych punktów. Wiem, że to nienormalne. Cóż. Od lat tonę w irracjonalności.
Mając w pamięci przeżycia ze słynnych wrocławskich festiwali czy niemieckiego Berlinale nastawiłem się na filmowe odkrycia. Zerknąłem w program oraz recenzencką bazę mistrzów i wybrałem:
Miasteczko Cut Bank (reż. Matt Shakman, wyst. Liam Hemsworth, John Malkovich)
… i jakiż to był wyzbyty z thrillerowej energii thriller. Jak kryminał bez suspensu i Coca-Cola zero. Nudą napawa mnie rozpracowywanie obrazów filmowych i partykularne wyciąganie z nich wartościowych oraz miałkich treści. Mógłbym przecież wspomnieć, że na Malkovicha się dobrze patrzyło, a kilka elementów filmu zaskoczyło chwilowym odejściem od zdartej kliszy. Ale widza to przecież nie obchodzi, a rozparcelowywanie filmu zostawmy zamkniętym w małym pokoiku filmoznawcom, którzy przecież tak bardzo lubią rozkoszować się sobą nawzajem. Reasumując, skrajnie nudnawo, proszę Państwa.
Patrick’s Day (reż. Terry McMahon, wyst. Moe Dunford, Kerry Fox)
Pokaz specjalny tego filmu uświetnił swoją obecnością sam reżyser-scenarzysta. To dzieło ma prawdopodobnie więcej problemów niż sam jego tytułowy bohater (który jest psychicznie chory i ma skłonności samobójcze). Cierpi na zmanierowany niedowład funkcji emocjonalnych tzn. wprowadza zabiegi, które w sztuce zawsze się sprawdzają, a jednak tu wywołują znużenie i wyzbycie się empatii. Oczywiście zapewne nie u wszystkich. Obraz, który epatuje wyciskaniem emocji z naturalnych odruchów, drażni, a potem szybko wprawia w obojętność. Dostarcza jednak małej ekstazy swoją wizualną sferą. Podobno pseudoartystyczną i pretensjonalną ale co tam… mi się przyjemnie patrzyło na te rozmyte, sundance’owe obrazki.
Escape from Tomorrow (reż. Randy Moore, wyst. Roy Abramsohn, Elena Schuber)
Jeżeli ktoś lubi być w kinie – albo ogólnie w życiu – zaskakiwany, to niech wybierze się na spacer do swojej łazienki. Ma wtedy do kilkudziesięciu procent więcej szans na to, że w trakcie takiego przemarszu wydarzy się coś bardziej spektakularnego niż w trakcie tego filmu. Jest ostatni dzień wakacji, a główny bohater traci pracę. Od tego momentu reżyser i scenarzysta tak bardzo chcą nas zaskakiwać formą i fabułą, że nabieram przekonania, że dla tego twórcy każdy wschód słońca jest szokiem. Widzę jak zerka na niego z rozwartymi ustami i nie może uwierzyć, że to znowu się wydarzyło.
Po raz kolejny skorzystałem też z możliwości obejrzenia filmu Pulp: film o życiu, śmierci i supermarketach. Dlaczego? Bo Jarvisa Cockera uwielbiam i gdybym był gejem to wiecie co. A opowiadałem o tym filmie w zeszłym roku w lipcu podczas T-Mobile Nowe Horyzonty:
Szybko zdałem sobie sprawę, że muzyka to dobry kierunek. Udałem się do klubu festiwalowego Forty Kleparz, gdzie udało mi się poznać przemiłego, tego oto Pana:
Pan Lachowicz, a właściwie od tamtego wieczoru po prostu Jacek, okazał się wielkim fanem Stanisława Lema. Jacek jest rozczarowany wszystkimi ekranizacjami dzieł jego ulubionego pisarza. Lachowicz poświecił sporo czasu na wysłuchiwanie moich psychopatycznych andronów na temat najlepszego zespołu w tej części Europy, w którym grał przez kilkanaście lat (pozdro dla kumatych). Więcej pikantnych szczegółów, np. o Zbigniewie Hołdysie, na privie.
Czy muszę przedstawiać ten zespół?
Jeśli tak, to wspomnę zaledwie, że był to najlepszy moment PKO OFF Camery, w którym miałem przyjemność wziąć udział. Długie i przyjemnie przygnębiające utwory, przeplatane energetyczną post-punkową neurozą po raz kolejny wprawiły mnie w zachwyt. Abstrahując od kina, polecam najserdeczniej.
Wracając do kinematografii i nie wgłębiając się w całą newsową wartwę festiwalu warto wspomnieć o plenerowych seansach nad Wisłą. Pogoda była raczej złośliwa i mocno niekonsekwentna, ale możliwość obejrzenia na dużym ekranie Cinema Paradiso, Truposza, Idola czy Człowieka słonia należy uznać za niezaprzeczalny walor i gustowne zamknięcie każdego festiwalowego dnia.
Totalnie nie zrozumiałem sensu przeprowadzania konkursu polskich filmów fabularnych. Wtajemniczonych proszę uprzejmie o wyjaśnienie tego procederu. Zwyciężyło Body/Ciało, które zdeklasowało Bogów, Miasto 44, Panią z przedszkola, Carte Blanche i o dziwo moje ulubione Disco Polo.
Mam nadzieję, że wybrzmiało to jak relacja ze zwiastunu, a nie z pełnometrażowego filmu. Losy blogerów są kręte i pełne zaskakujących zwrotów akcji. Proszę zatem nie wyciągać wniosków zbyt pochopnych. Chętnie też skonfrontuję swoje wyobrażenie na temat PKO OFF Camery z Waszym. Moim zdaniem jest trochę tak, że gdy ktoś bywa na festiwalach i ogląda na bieżąco wszystkie premiery to na OFF Camerze nie ma za bardzo czego szukać. Zawsze jednak milej jest spacerować na Wisłą i zerkać na płaczącego głównego bohatera Cinema Paradiso niż obserwować ekscesy wszechwładnych studentów. A. I możesz poznać Jakuba Dębskiego. Najserdeczniej Jakubie pozdrawiam i ponownie łączę się w admiracji Under The Skin (który również można było zobaczyć na festiwalu). Sprawdźcie demowe Kinowe Ekspresy.
Ucałowania,
Tomasz Samołyk.