Każdy z nas zna kogoś, kto żyje w bezsensownym marazmie i rozczulając się nad swoim losem, upaja się swoją bezrefleksyjną stagnacją. Każdy zna kogoś, kto jest niesamowicie leniwy, wegetuje, narzeka, hejtuje i pierdzi w stołek. Niewielu ma w swoim otoczeniu osoby, które potrafią wziąć swoje życie za twarz i cisnąć nim po kątach, nie zważając na niepowodzenia. Osobą, która jest na czele tego artystyczno-egzystencjalnego wyścigu o bycie człowiekiem i artystą przez wielkie A jest Tymon Tymański.
Blog to nie encyklopedia czy agregat ciekawostek. Poszperajcie w internecie i dowiedzcie się ile lat, pracy, pieniędzy i środków poświecił Tymon, by Polskie gówno ujrzało światło dzienne. Ja, jako wielki fan twórczości i osoby Tymańskiego (Miłość, Kury, Dzyndzylyndzy i wiele innych), śledziłem bolesne narodziny tego filmu od siedmiu lat. Bałem się o niego jak o własne dziecko. Gdy wyszedłem z kina, uznałem, że Tymański jest jeszcze bardziej zajebistym gościem niż sądziłem dotychczas. Wraz z Grzegorzem Jankowskim dopiął swego i wbrew wszystkiemu, ucieleśnił swoją ideę. Stworzył najlepszy polski film tego roku. Nie mam co do tego żadnych wątpliwości.
Wszystkie te anegdotki o wieloletniej pracy nad filmem i wyznania fanboya moglibyście wrzucić między bajki, gdyby nie to, że Polskie gówno jest rewelacyjnym filmem. Często gównianie skrojonym, ale rewelacyjnym. Nie jest arcydziełem stylistycznym czy trzymającą za emocje genialną historią. Nie jest filmem doskonałym, nad którym rozkoszować się będą krytycy po filmoznawstwie. Jest szrapnelem, uderzającym w serce widza, mającego chore i sowizdrzalskie poczucie humoru z emocjonalnym ADHD. Jest dla kogoś, kto ma dosyć poprawności stylistycznej i czeka, aż sztuka urwie mu łeb, a nie tylko posmyra nozdrza. Jest jak najlepsze afterparty po cudownej imprezie.
Fabuła filmu to historia punkowej kapeli Tranzystory, która wyrusza w trasę po Polsce i zmaga się z całą paletą mniej lub bardziej niesamowitych przygód. Co kilka minut scenariusz dostarcza unikalnych porcji zrytego humoru, siermiężnych żartów fizjologicznych oraz ekscytująco testuje wrażliwość i dystans widza. To jeden wielki pokaz cudownej żenady i ilustracja totalnego chaosu, skąpanego w urzekających utworach muzycznych. Jakbym zobaczył przekrój mózgu Tymańskiego. Jestem hetero i jestem zakochany.
Trudno opowiadać o tym, w jaki sposób rezonują nasze emocje. Nie da się wytłumaczyć dlaczego jakiś kolor jest naszym ulubionym. Tak po prostu jest i tyle. Polskie gówno to podróż, która dostarcza owej nieokreślonej rezonacji: albo kupujesz bezpretensjonalny i obsceniczny humor tego oczytanego intelektualisty, albo tupiesz nogą i poprawiając krawat, wychodzisz z kina i jęczysz, że twój wysmakowany gust filmowy został wielce obrażony. Powiedziałem, że jesteś gorszy? Nie. Siadaj więc spokojnie, grubasie. Jestes inny i po prostu nigdy nie będziesz w naszym gangu.
Po królach gówna nie zostanie nic – pisze Tymański. I dobrze. Za to Ty, chłopaku, masz w swoim CV ten świetny film.
Film obejrzany dzięki uprzejmości: