Michał Hernes: Zastanawiam się, czy największy “problem” z Hannibalem nie polega na tym, że powstał po Milczeniu owiec, któremu trudno dorównać. A jednak bardzo mi się ten film podoba, choć nie ukrywam, że najbardziej mi “smakowało” jego ostatnie trzydzieści minut. A Tobie?
Maciej Stasierski: Ja słyszałem, że głównym argumentem dla krytyków tego filmu, jest fakt, że tym razem Hannibal Lecter jest główną postacią historii. Zastanawiałem się czy to pomyłka, czy jednak ktoś pomylił się z wyborem zawodu. Nieistotne. Co mi się w nim podoba? To, że Lectera jest dużo. Im go więcej, tym z ekranu wypływa więcej iskier, więcej filmowej magii. Poza tym widać, że Ridley Scott jest mistrzem wizualnego przekazu. To nie film tak mocno zbudowany na napięciu obraz Milczenie owiec Demme, a bardziej grający obrazem i nastrojem z niego wynikającym. Co myślisz o zmianie Jodie Foster na Julianne Moore?
Michał: Uwielbiam obie te aktorki i zastanawiałem się nad tym, jak Foster zagrałaby w Hannibalu, a Moore w Milczeniu owiec. Uważam, że Julianne to bardzo dobry wybór obsadowy, choć ta postać pozostaje dla mnie w cieniu głównego bohatera.
Inna sprawa, że wychodzi na to, że nie znam się na filmach, bo co prawda nie przeszkadzał mi Lecter na ekranie, ale faktycznie było go za dużo. Uwielbiam Dartha Vadera i Roya Batty’ego, choć pierwszy nie pojawił się na długo w Nowej nadziei i Imperium kontratakuje, a drugi w Blade Runnerze. Po raz kolejny przywołam słowa Alfreda Hitchcocka – im ciekawszy jest czarny charakter, tym lepszy powstaje film. Dla mnie tytułowy bohater Hannibala mógłby być co prawda bardziej intrygujący, ale wciąż jest ciekawy. Poza tym patrzenie na Anthony’ego Hopkinsa to sama przyjemność. Czy to jednak jedna z jego najwybitniejszych ról, porównywalna do występu Heatha Ledgera w Mrocznym rycerzu? Mimo wszystko mam wątpliwości. A Ty? Jestem też ciekaw, co sądzisz o reszcie obsady.
Maciej: Ta w Hannibalu nie, ta w Milczeniu owiec bez wątpienia – czy znasz tak odrażającego typa, który jednocześnie tak mocno by Cię oczarował? Nie licząc niektórych polityków? Dr Lecter to w ogóle jedna z moich ukochanych filmowych postaci i może dlatego nie przeszkadza mi jego nadmiar w Hannibalu. Co do reszty obsady – doskonała jest Moore i niczym nie ustępuje Foster. Nie wolno też zapomnieć o Gary’m Oldmanie, choć bez dodatkowej wiedzy trudno stwierdzić gdzie on w tym filmie się pojawia. A przecież jest, prawda?
Michał: Sam nie byłem do końca pewien, choć i tak łatwiej go rozpoznać, niż Daniela Craiga w Przebudzeniu mocy. Jeśli chodzi o postać Hannibala, bardzo dobrą robotę wykonali też scenarzyści David Mamet i Steven Zaillian. Widać, że ta postać nie została napisana szybko i na kolanach, jak czarny charakter w Spectre. Fascynująca jest relacja między Hannibalem a Clarice Sterling i cieszę się, że twórcom udało się poprowadzić ten wątek przekonująco, a także z suspensem i smakiem. Zgadzasz się? Co sądzisz o muzyce Hansa Zimmera, nie tak bombastycznej jak w np w Mrocznych Rycerzach?
Maciej: To jest właśnie coś, czego być może trochę zabrakło w skądinąd wciąż znakomity Czerwonym smoku Bretta Ratnera – relacja między Lecterem a agentką Starling i chemia między tymi bohaterami jest tak naturalna, a jednocześnie tak niepokojąca, że nie sposób oderwać dzięki nim wzrok od ekranu. Szczęśliwie Moore okazała się idealnym uzupełnieniem składu. Co do muzyki – Zimmer potrafi być mniej głośny niż w filmach o Robercie Langdonie i bardziej subtelny, ale jednocześnie trzymający widza za gardło. Przypomina mi się jego genialna muzyka do Zniewolonego, po której chyba nikt nie poznałby, że to właśnie Zimmer podpisał tę partyturę. Jak doceniam i lubię ten film, nie jest to najlepszy obraz tej serii. Pewnie się zgodzisz. Jednak czy jest tak, jak mówią krytycy i niektórzy fani, że jest w niej tylko jeden naprawdę dobry film. Ja bym powiedział, że jest jeden wybitny i dwa bardzo dobrze, a potem równia pochyła w postaci Hannibal Rising.
Michał: Na szczęście jest też znakomity serial z Madsem Mikkelsenem w roli tytułowej – miejscami równie niepokojący jak Milczenie owiec i Hannibal (wciąż mam w pamięci scenę z jednego odcinków, w której ludzkie zwłoki wyciągnięto z… konia). Dla mnie ta seria to kolejny przykład magii amerykańskich filmów i seriali, w których zdarza się, że zła i obrzydliwy postać wzbudza sympatię tak wielką, że aż chce się jej kibicować (na co sam zwróciłeś uwagę). Wszak kocham bohaterkę Pretty Woman, choć to dziewczyna do towarzystwa. Ale to temat na osobną dyskusję.