Michał Hernes: Tym razem Maciek zdecydował się wybrać mój ulubiony film, choć nie była to miłość od pierwszego wejrzenia. Podczas pierwszego seansu Interstellar miałem bardzo mieszane uczucia – szydera, rozczarowanie i kpina spotykały się z podziwem i fascynacją. Od początku mnie ten film intrygował, choć moja podróż od ambiwalencji do zachwytu trochę trwała i wciąż trwa. Jestem gotów zaryzykować postawienie tezy, że ten film podoba się Andriejowi Tarkowskiemu tak samo jak zachwycił go Terminator, który – mimo wad – zaintrygował rosyjskiego mistrza jako wizja przyszłości i opowieść o relacjach między człowiekiem a jego przeznaczeniem, przesuwająca w nowe rejony granicę kina jako sztuki (jakim cudem Tarkowski “obejrzał” produkcję Nolana? Wierzę, że miłość do filmów jest w stanie pokonać czas i przestrzeń). Co nie zmienia faktu, że są pewnie tacy, którzy obawiają się, że Interstellar będzie im wyświetlany przez całą wieczność w piekle. Do której grupy Ty się zaliczasz?
Maciej Stasierski: Po pierwszym seansie byłem gotów zaliczyć siebie do tej drugiej. Otwierająca godzina filmu była dla mnie literalną męczarnią z piekła. Jednak pomyślałem sobie, że primo ani ja nie zasłużyłem na piekło (jeszcze), secundo z kolei Nolan, po tym co dla mnie jako kinofila zrobił, zasługuje na drugie podejście. Okazało się ono zbawienne – zrozumiałem dlaczego tak musiało wyglądać to otwarcie, ale też doceniłem wizjonerstwo reszty opowieści. Tak, nieprzypadkowo określiłem ten film wizjonerskim. Co nie zmienia faktu, że nie jest on dziełem idealnym. Jednak czy któregokolwiek z wizjonerów doceniono od razu za życia? Coś mogliby na ten temat powiedzieć Picasso, Van Gogh, a z filmowej strony Kubrick, którym Nolan bez wątpienia się inspiruje.
Michał: To samo dotyczyło chociażby Blade Runnera. Zgadzam się, że Interstellar to film wizjonerski, ale zamiast podążać tropem odjazdowym nadinterpretacji, opowiem pewną anegdotę. Andriej Tarkowski zorganizował kiedyś specjalny pokaz filmu Zwierciadło dla krytyków filmowych, którzy po seansie snuli niesamowite interpretacje. W pewnym momencie, stojąca z boku, zniecierpliwiona sprzątaczka zapytała ich, kiedy zakończą tę dyskusję, bo chciałaby posprzątać i pójść do domu. Jeden z krytyków odparł, że to bardzo skomplikowany film i potrzebują czasu, by go zrozumieć. Ona odpowiedziała mu: Ale co tu jest do rozumienia? Obejrzałam go i wszystko rozumiem i wytłumaczyła, że to film o człowieku, który zadał wiele bólu swoim najbliższym i na łożu śmierci chce poprosić ich o przebaczenie, ale nie wie, jak to zrobić. Na sali zapadła cisza, a Tarkowski odparł, że właśnie o to chodzi w tym filmie.
Rzecz jasna, o miłości i przebaczeniu opowiada także Interstellar. To list miłosny reżysera do jego córki, która zagrała w tym filmie mały epizodzik. W tej produkcji można dostrzec wiele nawiązań do Zwierciadła – na początku obu filmów pojawiają się sekwencje dokumentalne; w obu filmach jest motyw nieobecnego ojca, bardzo osobista poezja, marzenie o odkupieniu i przebaczeniu, piętno śmierci, elementy nadprzyrodzone (lewitacja u Tarkowskiego, grawitacja i jej istotna rola u Nolana), ale też relacje człowieka z przyrodą. Bohaterowie obu tych filmów mają w sobie coś romantycznego i biorą udział w romantycznych podróżach w czasie, przestrzeni i/lub myślach, niosących za sobą duchowe przemiany. Jak wspominałem, u Nolana zagrała jego córka, a u Tarkowskiego – matka.
Zgadzam się, że nie jest to film idealny, bo Christopher Nolan napisał ze swoim bratem scenariusz na bazie scenariusza Jonathana, a zapewne swoje trzy grosze dodali też producenci. Na mnie wielkie wrażenie zrobiła muzyka Hansa Zimmera…
Maciej: Odkąd się poznaliśmy, nie mogę wyjść z podziwu nad ilością anegdot, które na temat niemalże każdego filmu jesteś w stanie przytoczyć. Jak tak dalej pójdzie, to pomyślę sobie, że wymyślasz je na poczekaniu.
Rzeczywiście jest to film o miłościu, na wielu płaszczyznach. O tej ojcowskiej w stosunku do dzieci – ten wątek chyba Nolan rozwinął najlepiej. Sceny między dorastającą Murph należą do najbardziej poruszających w otwierającej części filmu, z kolei “rozmowy” między starszą Murph a Cooperem na odległość prawdziwie mnie dotknęły. Matthew McConaughey i Jessica Chastain potrafili tchnąć w tę relację życie, którego trochę zabrakło w scenariuszu. Druga płaszczyzna miłości to ta między postacią Anne Hathaway a jednym z astronautów, którzy wyruszyli w podróż interstelarną wcześniej – tego wątku nie kupuję absolutnie. Jest w nim fałsz, scena w której dr Brand opowiada o swojej miłości jest zupełnie niewiarygodna i oglądając ją w kinie za pierwszym razem zastanawiałem się, czy to rzeczywiście Nolan jest twórcą “czegoś takiego”.
Jednak te wątki wydają się mniej ważne, w kontekście tego, że Interstellar, przy wszystkich ambicjach bycia filmem wykraczającym poza ramy gatunku, pozostaje spektaklem – wizualnym, ale też fabularnym, bo ten film ogląda się z niezwykłą przyjemnością, a momentami z bardzo szybkim biciem serca. Muzyka Hansa Zimmera, świeża, epicka wydatnie w tym pomaga. Pamiętasz pewnie ten fragment, absolutnie wciskający w fotel:
Michał: Znajomi żartują, że wymyślam tytuły i streszczenia nieistniejących filmów i książek. “Fałsz”, o którym mówisz, nie przeszkadza mi, ale możliwe, że wynika z ingerencji producentów. Takich dialogów nie było w pierwszych wersjach scenariusza, napisanych przez Jonathana Nolana dla Stevena Spielberga w duchu Kina Nowej Przygody. Czytając ten scenariusz, zauważyłem, że kilka najlepszych scen i dialogów z ostatecznej wersji napisał właśnie młodszy z Nolanów. Chodzi także o znakomite dowcipy.
Zgadzam się co do muzyki Zimmera i z dedykacją dla Ciebie opowiem kolejną anegdotę. Christopher Nolan poprosił niemieckiego współpracownika, by skomponował w ciągu jednego dnia utwór muzyczny do kameralnego filmu o miłości. Efekt został wykorzystany w Interstellar.
Mógłbym długo mówić o tym filmie – że to, rzadka w fantastyce, optymistyczna wizja przyszłości, pean na cześć nauki i apel do amerykańskiego rządu i NASA, by powrócili do eksploracji kosmosu. Wiele osób zachwycają mroczne i pesymistyczne filmowe arcydzieła, ale moim zdaniem o wiele trudniej zrobić wybitny film z happy endem i optymistycznym przesłaniem. Jest w tej opowieści miejsce na katharsis. Są w nim momenty smutne, ale nadzieja i odkupienie nad nimi górują. To opowieść o świecie na krawędzi zagłady, która pozostawiła mnie właśnie z nadzieją i optymizmem. To katharsis w duchu Arystotelesa, które działa oczyszczająco. Bohaterowie odbywają nie tylko podróż, ale prowadzą swego rodzaju dyskusję, w wyniku której odkrywają, kim tak naprawdę są i czego chcą od życia. Dla mnie Interstellar to przepiękne wizjonerskie zdjęcia plus właśnie emocje.
Maciej: Ja być może należę do tego wąskiego grona widzów, którzy nie lubią wcale oglądać smutnych, miażdżących finałów. Jeśli są one fabularnie uzasadnione – oczywiście. Jednak w przypadku Interstellar absolutnie nie było powodu, ku temu by kończyć żywot Coopera. Zamknięcie zaproponowane przez Nolanów wydaje mi się idealne, szczególnie po tej pełnej emocji, nieomal męczącej fizycznie sekwencji tuneli podprzestrzennych. Oczywiście można, niektórzy powiedzą trzeba było zakończyć to inaczej, bo przez to dostajemy finał jakby wyjęty z filmu Spielberga.
Co z tego?! Ten romantyzm Spielberga, jego optymistyczne widzenie rzeczywistości, którym zarażał przez lata w swoich klasycznych filmach, wydaje się idealnie pasować do wizji Nolanów. Bracia chcą wierzyć i przelać na nas tę wiarę, że w rozwoju nauki, kontynuacji pracy w celu eksplorowania tego co nieznane, leży przyszłość naszej cywilizacji. Przyszłość, która jawi się w barwach jak najbardziej jasnych, bo taka w której człowiek będzie w stanie zapanować nad nadciągającą apokalipsą i zatrzymać ją. Na jak długo? Wystarczająco. Nietypowo brzmi to w ustach Christophera Nolana, który dotychczas raczej przekonywał, szczególnie w swoich adaptacjach komiksów, że świat to miejsce chaosu i zniszczenia. Być może z wiekiem przychodzi jednak uspokojenie. Jedno wiem na pewno – z wiekiem Matthew McConaughey przyszła najlepsza forma aktorska. Ta metamorfoza aktora z komedii romantycznych, wyróżniającego się jedynie imponującą muskulaturą, w mistrza, który przez dobre 3-4 lata pokazywał nam, że warto było czekać na tę przemianę. Interstellar stanowi swoiste podsumowanie serii jego wielkich ról.
Michał: Cieszę się, że McConaughey w ostatnich latach otrzymał wreszcie szansę na zaprezentowanie pełni swoich aktorskich możliwości, których namiastkę można dostrzec w jego małych, wyrazistych rolach na początku kariery (chociażby w filmie Lone Star Johna Saylesa).
Jeśli chodzi o zakończenie Interstellar, w dużej mierze opiera się ono na pierwotnym scenariuszu Jonathana Nolana, ale niewykluczone, że przekonało jego brata i skłoniło go do obrania takiego kierunku. Warto także wspomnieć o Romillym, który wykazał się wielką cierpliwością i wytrzymałością. Takie małe -wielkie bohaterstwo bardzo mnie ujmuje i sprawiło, że tym bardziej pokochałem ten film.
Maciej: Ja nie pokochałem, ale doceniam wizję Nolan, jego myślenie larger-than-life, bo jednak Interstellar mimo fragmentów przyziemnych, skupionych na ludziach, w ostatecznym rozrachunku jest filmem wielkim w każdym tego słowa znaczeniu. Oczywiście Nolana pewnie trochę zżarły jego własne ambicje oraz zaskakujące narracyjne braki, które się ujawniły na otwarciu. Z drugiej strony jakie to ma znaczenie, kiedy spotykamy się z twórcą, który myśli, kolokwialnie mówiąc, „bardziej” – szybciej, wyżej, mocniej, będąc przy okazji tak dobrym narratorem, że nawet na jego słabszych filmach nie sposób się nudzić. Spielberg zrobiłby podobny film o takiej tematyce, gdyby był młodszy od 20 lat. Więc może Nolan wreszcie przejął po nim pałeczkę?