Maciej Stasierski: To był jeden z najbardziej osobistych i najtrudniejszych w przyjęciu filmów podczas tegorocznego festiwalu w Gdyni. Nie spodziewałem się tak dużej siły emocjonalnej po filmie Jana Jakuba Kolskiego, który bardziej wciąż kojarzy mi się z lekkością Afonii, Jasminum i Serce, serduszko niż z mocny przekazem. Jednak z Las, 4 rano sytuacja jest nietypowa, bo dla Kolskiego ten film jest terapią. Czy może stać się też terapią dla widza, czy jest to jedna zbyt hermetyczne kino?
Michał Hernes: Coś czuję, że znajdą się widzowie, dla których ten film będzie terapią. Możliwe, że będzie wstępem do swego rodzaju terapii i przewartościowania pewnych spraw dla ludzi, którzy przeżyli podobną tragedię, co reżyser i bohater, albo dla ludzi, którzy dzięki niemu dostrzegą pustkę wiecznej pogoni za sukcesem, pieniędzmi i imprezami. Dla mnie Las, 4 rano jest poruszającą, przepiękną wizualnie intymną opowieścią, choć niestety niepozbawioną wad. Ten film jednym się podoba, ale innych rozczarował. Czy stał się terapią dla Ciebie?
Maciej: Niekoniecznie terapią, bo też nie przeżyłem nigdy takiej tragedii, jak Kolski. Jednak jego sytuacja była w tym sensie nietypowa, dlatego Las, 4 rano to hermetyczne kino. Jednak mimo, że nie była to terapia, to dla mnie głównie stał się on przypomnieniem jednego faktu – jak bardzo w polskim kinie brakuje Krzysztofa Majchrzaka, szczególnie w takiej dyspozycji. On nawet w katastrofalnym Quo Vadis Jerzego Kawalerowicza był przerażająco dobry. Tutaj jest wielki. Zgodzisz się?
Michał: Zgadzam się i sporo wniósł też do siebie do scenariusza, choć w zupełnie inny sposób, niż Krystyna Janda w Tataraku Andrzeja Wajdy. Zaintrygowała mnie nieobliczalnosć i nieoczywistość granego przez niego bohatera. Zaimponowała mi jego charyzma, ale też delikatność. Szkoda tylko, że dialogi w tym filmie są miejscami papierowe. Ale co sądzisz o warstwie wizualnej, muzyce i aktorkach grających w tym filmie?
Maciej: Podobał mi się związek wytworzony między nim a w równej mierze dziewczynką, jak i Olgą Bołądź, które zrobiły przyzwoitą robotę, choć postacie były pretekstowe a wątki, lekko mówiąc, niekoniecznie dobrze poprowadzone. Wizualnie było bosko, jak zwykle u Kolskiego – on ma wizualną wrażliwość, która mi bardzo odpowiada. I umie ją łączyć z muzyką, która została tutaj idealnie dobrana. Ten film pokazuje jak wielki potencjał wciąż drzemie w Kolskim, który jednak kilkukrotnie w ostatnich latach zbaczał z dobrych torów swojej kariery, jak choćby w przestylizowanej Wenecji. Myślisz, że to może być krok w dobrą stronę? Ja sądzę, że tak, ale jednocześnie w następnym filmie wolałbym zobaczyć Kolskiego magicznego fantastę, mistrza wyobraźni, niż terapeutę własnej duszy.
Michał: Niestety, czasem życie pisze za ludzi scenariusze, choć mi brak realizmu magicznego w tym filmie nie przeszkadzał. Jestem też ciekaw, w jakim Kolski pójdzie kierunku i czy piętno śmierci nie będzie unosiło się nad kolejnymi jego filmami. Masz rację co do przyzwoitej roboty aktorek, choć szkoda, że scenariusz nie został bardziej dopracowany. Należy jednak pamiętać, że ten film został zrealizowany za bardzo małe pieniądze i w bardzo szybkim tempie. Ekipa i aktorzy pracowali w trudnych i specyficznych leśnych warunkach, ale dzięki temu film wizualnie jeszcze bardziej zyskał. Gdy oglądałem Las, 4 rano przypomniał mi się cytat z autobiograficznej książki dramaturga Arthura Millera o tym, że każdy dramat, choćby gniewny, zawsze jest w jednej warstwie listem miłosnym do świata. Chcę wierzyć, że choć główny bohater tego filmu doświadczył ogromnej tragedii, to piękno życia pośród przyrody w pewnym sensie i choć trochę pokrzepiło zarówno jego, jak i samego reżysera.