#PonoćTakiZły: ”Life”

Dziś bez Michała…wiem będzie go Wam brakować, ale urlop to urlop. Postaram się jednak, podobnie jak postarał się reżyser Life Daniel Espinosa. Szwedzki twórca, stojący między innymi za fatalnym Systemem, pokazał, że można stworzyć kino kompletnie nieoryginalne, ale ten brak oryginalności nie ma w ogóle znaczenia.

Dlaczego? Bo tak sprawna jest to robota, szczególnie reżyserska. Espinosa dobrze wie, że scenariusz na którym oparty jest Life nie ma nic wspólnego z kreatywnym myśleniem o historii. Są tu elementy zarówno Grawitacji Cuarona, jak i klasycznego Obcego Scotta. Nie ma właściwie niczego co mogłoby fabularnie zaskoczyć, a jednak udaje się z tej mąki stworzyć całkiem smaczny chleb, który trzyma w napięciu, a nawet chwilami zmusza do zastanowienia (jakby to karkołomnie nie zabrzmiało) jak bardzo możemy i powinniśmy się posunąć w kwestii eksploracji wszechświata. Jednak nie zafiksowywałbym się nad tą „głębszą” warstwą Life, bo ma ona dużo mniejsze znaczenie, niż robota Espinosy i jego ludzi w departamentach technicznych, którzy mają szczególny wpływ na atmosferę budowaną w tym filmie. To właśnie praca montażystów, dźwiękowców i świetne zdjęcia genialnego operatora Seamusa McGarveya pozwalają poczuć ten klaustrofobiczny klimat statku kosmicznego oraz otaczających go bezkresnych, ale jakże nieprzyjaznych przestrzeni kosmosu.

life.0

Do tej atmosfery dokłada się także stale współpracujący z Espinosą kompozytor Jon Ekstrand, który korzystając ze zgranych motywów smyczkowych potrafi zbudzić niepokój. W moim sercu pojawił się on nawet w tych momentach, które nie zwiastowały jeszcze późniejszego dramatu – wtedy, kiedy Calvin (tak nazwano kosmitę) się jeszcze rozwija. Te fragmenty z pierwszych 30 minut filmu są naprawdę znakomite. Poznajemy w nich także wyjątkowo „poprawną politycznie” (pół żartem, pół serio to mówię) załogę, w której znalazło się miejsce dla Japończyka, Brytyjczyków, Amerykanów, a wszystkim dowodzi rosyjska oficer Ekaterina.

Krótka ekspozycja pozwala nam na zapoznanie się z tą ekipą kosmonautów, których odkrycie może zmienić świat na całe dziesięciolecia. Głównym nadzorcą, ale też największym pasjonatem Calvina jest Hugh (bardzo dobry Ariyon Bakare). On jest swego rodzaju emocjonalnym centrum wydarzeń, gdyż w rozwoju nowej formy życia widzi szansę na…swoje nowe życie. Kiedy Calvin wymyka się spod kontroli i zaczyna mordować, do walki stają z nim Jake GyllenhaalRebecca Ferguson. Z tej pary ciekawszą rolę dostaje Ferguson, która miota się pomiędzy rozkazami (których treść sama wymusiła), a zwykłymi ludzkimi uczuciami. Przed Ferguson, która dała się poznać już w Mission Impossible: Rogue Nation, duża przyszłość.

MirandaLife.0

Jedyny większy problem mam z Calvinem – jak wspomniałem do momentu kiedy nie staje się wielką, za szybko biegającą ośmiornicą, która dodatkowo żyje w przestrzeni kosmicznej (too much even for me), to nowe stworzenie jest fascynujące. Kapitalne pokazany jest jego rozwój. Później jednak z niezrozumiałych względów występuje przeciwko tym, którzy dali mu życie. I staje się ową…ośmiornicą, która nie wygląda po prostu zbyt groźnie. Szczęśliwie finał Life nadrabia wszelkie słabości związane z rozczarowującym potworem – mamy do czynienia z jednym z bardziej zaskakujących finałów jakie widziałem w kinie w ostatnich tygodniach. Być może jestem naiwny, ale cieszę się, że Espinosa i jego ludzie mnie zaskoczyli na zamknięcie tego udanego filmu.

Nie martwcie się, za tydzień wraca Michał, a z nim #RzekomoTakiDobry.

Start typing and press Enter to search