Dziś nietypowo – bo samotnie – będę bronił jednego z tych filmów Tima Burtona, których bronić trudno. Nie ma co pisać, że wzbudził on kontrowersje, bo w kontekście jego kariery to niemalże pustosłowie. Jednak Planeta Małp, tyleż kontrowersyjna, co wręcz szargała świętości. Przecież film Franklina Schaffnera, z Charlotonem Hestonem, uważany jest za klasykę amerykańskiego kina. Tymczasem Tim Burton z historii o planecie opanowanej przez rozumne małpy zrobił akcyjniak, ale z ambicjami. Czy wygrał? Według mnie tak.
Jego Planeta Małp nie jest już tak głęboką rozprawą na temat tolerancji, nie dotyka tak mocno segregacji rasowych czy wręcz rasizmu jako takiego. Nie jest też w żadnym sensie rozprawą na temat nadużywania władzy przez silniejszego. W wizji Burtona to historia narastającej nienawiści, złych emocji między ludźmi a małpami, które objawiają się w formie konfliktu, elektryzującego pojedynku osobowości – ludzkiej, personifikowanej przez kapitana Leo Davidsona (niezły Mark Wahlberg), oraz nieludzkiej, zwierzęcej, której najmocniejszym przedstawicielem okazuje się generał Thade w fenomenalnej interpretacji Tima Rotha. To starcie napędza wizję Burtona, który miał olbrzymie problemy podczas realizacji filmu, szczególnie wynikające z niedomykającego się budżetu. Jednak jak na takie perturbacje, efekt jest znakomity. Wizualnie wręcz powalający, bo świat przedstawiony w nowej Planecie Małp rzeczywiście przeraża i wprowadza widza w niepokój, który nie ustępuje do końca. Wielką robotę zrobili specjaliści od technicznych aspektów filmu, a zwłaszcza niezastąpiony Rick Baker, którego charakteryzacja nie jest oczywiście tak przełomowa jak ta w filmie z 1968 roku (specjalny Honorowy Oscar dla mistrza Johna Chambersa), ale wciąż wygląda naprawdę imponująco.
Na pierwszy rzut oka można byłoby powiedzieć, że Burton nie powinien mieć serca do takiej historii i takiej, niezbyt kolorowej wizji świata. Jednak obrazy, w kamerze Phillippe’a Rousselot trochę przypominają, jak w czasach swoich największych triumfów Tim z niczego budował świat Gotham City. Oczywiście planeta nie jest miejscem tak mrocznym, ale czuć jej postapokaliptyczny klimat. Scenografia jest wielkim walorem Planety Małp. Jednak nie można powiedzieć, że jest ona tylko wizualną ucztą. Aktorsko jest tutaj także kilka perełek, o których nie wolno zapomnieć. Po pierwsze wspomniany wcześniej Roth, po drugiej wspaniała Helena Bohnam Carter, dla której był to pierwszy film z Burtonem. Po trzecie w końcu kilka świetnych epizodów, m.in. Michaela Clarke Duncana i Paula Giamatti. Wszyscy grają małpy, a więc widać, ze w Planecie Małp Burtona trochę brakuje równoważnych postaci ludzkich. Nie ma tutaj tak mocnego bohatera, jakim był Charlton Heston w oryginale. Heston, który nota bene gra tutaj…małpę, ojca generała Thade’a.
Planeta Małp nie jest najlepszym filmem w karierze Tima Burtona. Jednak krytyka jaka ją spotkała jest zdecydowanie nadmierna. Nikt nie potrafi tak opowiadać obrazem jak wielki Tim i Planeta jest tego kolejnym dowodem, nawet mimo tego, że fabularnie wpada często w sidła schematu. Dla samej strony wizualnej warto!
A na koniec genialny temat do napisów początkowych, autorstwa niezawodnego Danny’ego Elfmana: