Michał Hernes: Autor literackiego pierwowzoru Fight Club Chuck Palahniuk powiedział kiedyś, że pornografia jest dla niego dorosłą wersją bajek dla dzieci i jest w niej coś podnoszącego na duchu, bo żaden film pornograficzny nie kończy się źle. Czy animacja Sausage Party podniosła Cię na duchu i rozbawiła?
Maciej Stasierski: Czy podniosła na duchu? Trudno tak powiedzieć. Na pewno pozostawiła mnie przez dobre 80 minut z szeroko otwartymi oczami (w kilku momentach zbierającego szczękę z podłogi). I rozbawiła do łez. Jak Ci pisałem, że idę na ten film mówiłeś, że jest on zabawny, ale głupi. Naprawdę nie znalazłeś w nim nic interesującego na tym tzw. drugim dnie?
Michał: Jest genialny w swej przewrotnej, inteligentnej i pozornej głupocie. Zastanawiam się, czy nie są to nowe horyzonty filmowej głupoty. Ten film jest jak przyglądanie się i przysłuchiwanie się historiom opowiadanym przez nieźle zjarane osoby, które paradoksalnie sporo kumają. Zaryzykuję postawienie tezy, że Sausage Party to współczesny romans z przerastającymi rzeczywistość bohaterami, którzy mają zainspirować widzów do miłości i dobrej zabawy. To właśnie podniosło mnie na duchu, przywracając mi wiarę w zaskakujące i pokręcone filmy. Ta produkcja wiele też mówi o współczesnym kinie, w którym można się bardziej wyszaleć w animacji i często dostaje się więcej czasu na napisanie scenariusza. Cytując klasyka, byle smród co walczy z wentylatorem uważa się za Don Kichota, ale zachwyciła mnie donkiszoteria bohaterów tego filmu i fekaliczne żarty. Ostatni raz równie pozytywnie zaskoczyły mnie pozornie głupie komedie z drugim dnem autorstwa braci Farrelly (ale to temat – mam nadzieje – na osobną dyskusję) i Setha MacFarlane’a. A co Ciebie zachwyciło w Sausage Party?
Maciej: Romans – oczywiście. Porównanie do MacFarlane’a – jeszcze bardziej celne. Mnie najbardziej zachwyciły te wszystkie nawiązania religijne, których jest w Sausage Party multum. Jakże inteligentne są te oparte na niuansie dialogi, te postaci, które personifikują skrajne religijne postawy. Jest niemalże agnostyk, a przynajmniej poszukujący wierzący, którym jest tu Franka, z drugiej strony jest Brenda, która jest ślepym wyznawcą religii zwanej The Great Beyond, a w środku znalazło się jeszcze miejsce dla fanatycznego i otwarcie prezentującego swoje poglądy na kobiety muzułmanina Lavasha i ortodoksyjnego Żyda Sammy Bagel Jr. Zabawa w wyłapywanie wszystkich tych nawiązań, tych drobnych szpil, które twórcy wbijali właściwie wszelkiej maści fanatyzmom i ideologiom, niekoniecznie religijnym, było dla mnie w Sausage Party najbardziej inspirujące. W tym miejscu nie mogę jednak oczywiście zapomnieć o amerykańskim dubbingu – dziękuję dystrybutorom za decyzję, aby tego filmu nie “obdarzyć” głosem Borysa Szyca albo Tomasz Kota. Zepsułoby to tę ucztę! Zgodzisz się?
Michał: Nie ukrywam, że szpile wbijane we wszelkiego rodzaju fanatyzmy i religijną nadgorliwość zawsze mnie bawią i nigdy mnie nie znudzą, nawet jeśli dość często pojawiają się w filmach. Amerykańskie komedie kocham za to, że często nie ma w nich żadnych świętości i ich twórcy nie oszczędzają nikogo. Swoją drogą nie miałbym nic przeciwko temu, żeby Bóg zapalił kiedyś jointa i ze mną pogadał. Co do dubbingu pełna zgoda, choć gdyby twórcy polskiego dubbingu wykazali się kreatywnością, zaskakującą nieoczywistą obsadą i szpileczkami nawiązującymi do polskich realiów i polskiego piekiełka, chętnie obejrzałbym i taką wersję. Moim zdaniem piosenki pojawiające się w tym filmie tworzą najlepszą i najbardziej zaskakującą muzykę w komedii od czasów Marsjanie atakują, a epicki finał Sausage Party to być może najbardziej pozytywnie zakręcone zakończenie od czasów Płonących siodeł Mela Brooksa. Co sądzisz o ścieżce dźwiękowej i końcówce tej produkcji?
Maciej: Ja do tego dubbingu nawiązałem głównie ze względu na to, że brak we mnie nadziei na kreatywne podejście polskich twórców do dialogu w kreskówach. Obawiałbym się sucharów z 500+ i jednak zgranej obsady. Piosenki! Posłuchajcie tego:
Jak nie zakochać się w takiej zabawie? Myślę, że rzadko pojawiające się w tym filmie piosenki są po prostu zrobione w punkt. Podobnie jak finał, który jednak jest idealny z zupełnie innych powodów. W piosenkach jest grzecznie, w finale – absolutnie, ostatecznie i nieodwołalnie NIE! To jest taka scena, o której marzysz w swoich najbardziej mokrych, odjazdowych snach. A po przebudzeniu orientujesz się, że właśnie widziałeś ją w kreskówce!!! Po obejrzeniu Sausage Party chciałoby się powiedzieć: jeśli filmy animowane mają przesuwać granicę politycznej poprawności, to ludzie kręćcie tylko animacje!