Michał Hernes: Co prawda film Wodny świat jest głupi i nie ma w sobie rozmachu Avatara ani drapieżności Mad Maxa, ale mimo wszystko traktuję go w kategoriach prostej rozrywki i sentymentalnego powrotu do czasów dzieciństwa, kiedy marzyłem o przygodach na wielkiej wodzie i z wielkim przejęciem oglądałem serial Seaquest. A jaki jest Twój stosunek do Wodnego świata?
Maciej Stasierski: Z nim jest tyle problemów, że trudno go od początku traktować poważnie. Z drugiej strony ma też kilka elementów kultowych. Przypomnij sobie chociażby ten temat Jamesa Newtona Howarda, który wcale nie miał być pierwszym kompozytorem tego filmu:
Michał: Zgadzam się, że ta muzyka jest świetna i kiedy podczas oglądania filmu usłyszałem ją po raz pierwszy, po plecach przeszły mi ciarki. Poczułem wtedy epicki oddech wielkiej przygody. Poza tym w dzieciństwie uwielbiałem Kevina Costnera, podkochiwałem się w Jeanne Tripplehorn, a jednooki Dennis Hopper wydawał mi się spoko i działał na moją wyobraźnie. Ta wizja świata bardzo mi imponowała i marzyłem o tym, by się w nim znaleźć. Tak, byłem naiwny i nie miałem zbyt wielkich oczekiwań, ale oglądałem ten film z przyjemnością i wypiekami na twarzy. Podobały mi się te zdjęcia i plenery, a kuriozalność fabuły schodziła u mnie na dalszy plan. A u Ciebie? Co sądzisz o aktorach grających w Wodnym świecie? Mówiąc szczerze ten rodzaj typa, w którego wcielił się Costner, bardzo mi odpowiadał, choć daleko mu do Mad Maxa.
Maciej: Fabuła jest w tym filmie nieważna, szczególnie biorąc pod uwagę to, że jest on mimo idiotyzmów całkowicie efektowny. A aktorsko – Kevin Costner nigdy nie był moim faworytem. Nawet jego wyżyny aktorskie dla wielu byłyby rolami przeciętnymi. Jeanne Tripplehorn była ozdobą, szkoda, że nie zrobiła większej kariery. Gwiazdą jest więc tu Dennis Hopper. Co ciekawe cała trójka była nominowana do Złotej Maliny, ale tylko najlepszy z nich Hopper ją dostał. A przecież jego villain to kwintesencja aktorskiej szarży, która połączona z wielką charyzmą tego znakomitego aktora dała efekt no może nie piorunujący, ale naprawdę ciekawy. Co myślisz o kuriozalnym finale tego filmu? Wygląda on trochę tak, jakby kto inny robił. Wyjaśniają to trochę problemy na linii reżyser Kevin Reynolds-Costner, którzy kłócili się na planie. Ciekawe, czy efekt byłby lepszy, gdyby mniej było takich perturbacji.
Michał: Zakończenie przemilczę. Nie wiem, ile w tym prawdy, ale ponoć George Lucas powiedział o filmie SF Na srebrnym globie Andrzeja Żuławskiego, że nie mógłby powstać w Hollywood, bo byłby zbyt drogi. Wodny świat jest przykładem, że także w hollywoodzkim kinie zdarzały się takie przepłacane i szalone projekty. Jak wspominałem mój stosunek do tego filmu jest bardzo osobisty – uwielbiam pływać i potrafię godzinami nie wychodzić z wody. Podczas oglądania Wodnego świata marzyłem o tym, żeby dołączyć do jego bohaterów i spędzić całe życie na poszukiwaniu lądu. Odnośnie postaci zagranej przez Dennisa Hoppera, porównałbym ją do Dartha Maula z Mrocznego widma – mogłaby być ciekawsza, ale jest w niej to coś i dlatego zapadła mi w pamięci. Jeśli zaś chodzi o Wodny świat, dobrze mi się wydaje, że jesteś za, a nawet przeciw? Ja tak właśnie na niego patrzę. To dowód, że miłość do filmów bywa ślepa i irracjonalna. Mimo wszystko szkoda, że tego filmu nie zrobił James Cameron – rezultat byłby zapewne fascynujący! Z drugiej strony ta superprodukcja jest w zacnym gronie, bo rozczarowujący okazali się także m.in. Piraci Romana Polańskiego i Wyspa Skarbów. P.S. Czekam na podwodnego Avatara!
Maciej: Prawie masz rację – jestem bardziej za, a mniej przeciw. Takiej modyfikacji poddałbym ten słynny cytat z Lecha Wałęsy. Wodny świat to typowe guilty pleasure, film który kojarzy mi się z polsatowskim Mega Hitem. Są to wspomnienia z dzieciństwa, których nigdy nie chciałbym zapomnieć. Dzięki tym seansom poznałem przecież nie tylko produkcje tego pokroju, ale też chociażby Braveheart i Stowarzyszenie umarłych poetów. Wracając jednak do filmu Reynoldsa – mimo wszystkich słabości fabularnych jest to klasyczny przykład kina przygodowego, któremu zabrakło sporo do pełnej rekomendacji, ale już do bycia filmem tak złym, że aż dobrym nic. Zawsze w kontekście tego typu kina uważam, że warto pozostawić jakieś wrażenie. Najgorzej jest bowiem wyjść z kina i powiedzieć krótkie Who cares, jak miałem chociażby przy okazji niedawnego Tarzana. Wodny świat odciska piętno. Czy dobre? Kwestia podejścia.