Maciej Stasierski: Kiedy według Ciebie Brad Pitt stał się naprawdę wielkim aktorem?
Michał Hernes: Trudne pytanie, bo wyraziste role stworzył już w filmach Siedem i Dwanaście małp. Choć szanuję go za role u Finchera, Tarantino czy braci Coen, wciąż nie uważam go za wielkiego aktora. W mojej opinii jest raczej aktorem solidnym i mającym przebłyski geniuszu, a niektóre jego aktorskie występy świadczą o dużej autoironii. Czy uważasz go za wielkiego aktora? O ile Nicole Kidman wiele zyskała na współpracy ze Stanleyem Kubrickiem, który otworzył jej oczy na wybitne aktorsko, nie mogę tego samego (jeszcze) powiedzieć o efektach współpracy Pitta z Malickiem, Fincherem czy Tarantino. Wciąż czekam, aż ktoś wpłynie na niego równie mocno jak Kubrick na Kidman.
Maciej: Uważam go za wielkiego aktora. Nie sądziłem, że to kiedykolwiek powiem, ale naprawdę od czasów Troi Brad Pitt nie zawodzi. Przeciwnie są filmy, w których powala i już dawno powinien był dostać Oscara za aktorstwo.
Ten film wydaje się szczególnie dowodzić jego klasy, bo World War Z było całkowicie skazane na porażkę, z wielu powodów przecież. Cięcia budżetowe, zmiany scenariusza, reżyser nie ten, w końcu zmiana na stanowisku operatora. Pitt został i dokończył dzieła. Wyszło mu naprawdę spektakularne kino, w którym on chwilami magnetyzuje. Zgodzisz się?
Michał: Zgadzam się i to pozytywna niespodzianka, bo można było odnieść wrażenie, że ten film okaże się równie spektakularną porażką jak Wodny świat. Być może sukces World War Z w dużej mierze wziął się z tego, że w roli głównej obsadzono właśnie Pitta, który ma w sobie charyzmę, a jednocześnie sprawdza się w bardziej kameralnych i intymnych scenach. W tym filmie wcielił się w gościa, który na pierwszy rzut oka wygląda dość swojsko, prawda? A jednak znakomicie odnalazł się w roli faceta, który płynnie i dość przekonująco przechodzi od robienia naleśników do ratowania rodziny i świata. Pomyśl sobie, co by było, gdyby w tym filmie główną rolę zagrał Dwayne The Rock Johnson, Kevin Costner albo Tom Cruise (zdecydowanie wolę ten film od Wojny światów Stevena Spielberga).
Wracając do filmu, po przeczytaniu opisu odniosłem wrażenie, że to się nie może udać, że to już było, brzmi zbyt kuriozalnie i dziecinnie. Tymczasem jest w nim dokładnie to, czego oczekuję po takich filmach – dużo akcji, suspens i bohater, którego polubiłem. Film został dynamicznie i sprawnie wyreżyserowany i zmontowany. Zgodzisz się? Co myślisz o reszcie obsady, efektach specjalnych i muzyce?
Maciej: Nie chcę myśleć, co mogłoby się stać z tym filmem, gdyby główną rolę zagrał ktoś inny niż Pitt. Reszta obsady stanowi raczej dodatek, choć grająca rolę jego żony Mireille Enos jest doskonała.
Jednak to co w tym filmie się wyróżnia, to właśnie spektakl – zarówno w znakomitej scenie w opuszczonej bazie, jak i w genialnej sekwencji w Jerozolimie, w której widać doskonałe efekty wizualne. Tego typu masowa epidemia zombie potrzebowała rozmachu i dzięki sprawności reżyserskiej Marka Forstera go dostała. Podobnie jak bardzo dobrą, świetnie budującą napięcie muzykę Marco Beltramiego – cóż za kompozytor się z niego zrobił? A pomyśleć, że kiedyś walczył głównie z jedną po drugiej częścią Resident Evil. Miałem problem właściwie tylko z jedną sceną w tym filmie – wypadkiem samolotu. I nie dlatego, że ta w Smoleńsku była lepiej zrobiona (FYI nie była), ale dlatego, że ta sekwencja była tak totalnie na siłę, tak bardzo niepotrzebnie wciśnięta do fabuły, że szkoda gadać. Jednak Forster wiele wynagrodził trzymającym w napięciu i całkiem niepozbawionym przekazu finałem. Zgodzisz się?
Michał: Zgadzam się, a zrobić tego rodzaju film, który może zostać w pamięci widza i pozytywnie go zaskoczyć (tak jak nas) to w zalewie hollywoodzkiej papki, często realizowanej na szybko, naprawdę duża sztuka. Pytanie tylko, czy jest sens robić drugą część, choć jej scenariusz poprawia sprawny scenariuszowy rzemieślnik Steven Knight (notabene scenarzysta Sprzymierzonych, w których zagrał Brad Pitt), a na liście życzeń producentów jest David Fincher jako reżyser, w co nie wierzę. A Ty?
Maciej: Nie sądzę by Fincher się zgodził, ale przy jego ręce do robienia wielkich rzeczy z małych spraw, myślę, że mógłby to być sequel, którego dawno nie było. Ja jednak ten temat bym zostawił, bo Pitt i Forster wyeksploatowali go do granic, których trudno było się po hollywoodzkim blockbusterze spodziewać. Oby więcej takich.