To było artystyczne kino, na pewno nie zrozumiałeś – taka wypowiedź często pada po obejrzeniu filmu, który można krótko scharakteryzować jako przerażającą nudę, pozbawioną fabuły i puenty. Gdyby nie skromna frekwencja i samotny seans, zapewne po projekcji Artysty i modelki Fernando Trueby padłoby podobne zdanie.
Fabuła jest miałka i zupełnie pretekstowa (pytanie do czego miała być pretekstem?). Stary rzeźbiarz, cierpiący na brak inspiracji, poznaje młodą Żydówkę, która nie ma gdzie się podziać. Jego żona (dawno nie widziana Claudia Cardinale) oferuje jej schronienie w zamian za pozowanie mężowi. Z takiej przeciętnej, schematycznej fabuły zapewne niewiele dało się wycisnąć. U Trueby wszystko idzie jak po sznurku, nie ma miejsca na choćby minimalne odejście od kliszy, którą narzuca na samym początku. Jedyne odejście może stanowić fakt, że między podstarzałym artystą a Merce nie wywiązuje się romans, ale widocznie Trueba i jego wybitny współscenarzysta Jean-Pierre Carierre (niegdyś stały współpracownik innego wielkiego Hiszpana Luisa Bunuela) uznali to już za zbyt dużą perwersję. Może jednak taki obrót sprawy wywołałby paradoksalnie jakiekolwiek emocje widza, abstrahuje czy pozytywne czy negatywne. A tak przez cały seans Artysty i modelki czuje się swoistą letniość tego filmu, na który składają się dwa elementy: zaraźliwie artystowska (nie mylić z artystyczną) wizja reżysera połączona z jego własnym snobizmem. Trueba bowiem wydaje się dobrze wiedzieć, że nie opowiada nic ciekawego, nie przedstawia żadnych światłych wizji, a jednak mimo to stara się tworzyć otoczkę, że jest inaczej. Po to przecież film jest kręcony (zresztą pięknie) w czerni i bieli, po to nie ma w nim muzyki, która mogłaby odciągać uwagę od myśli twórców, po to w końcu zatrudniono dwójkę weteranów ekranu, którzy jednak nie mogą się na ekranie niczym popisać. Szczególnie wielki Jean Rochefort, mimo 83 lat chodząca energia, przegrywa starcie z fatalnie napisaną postacią antypatycznego, do ostatnich chwil nie ujawniającego ludzki uczuć, rzeźbiarza. Szarża, którą przeprowadza jest z gruntu skazana na porażkę. Claudia Cardinale zalicza występ, bo ciężko mówić o aktorstwie, kiedy ma do odklepania cztery dialogi na krzyż. Także Aida Folch, notabene przepiękna dziewczyna, nie robi na ekranie nic by uratować Artystę i modelkę przed nadciągającą klęską.
Czy oskarżenie Fernando Trueby o snobizm jest zbyt mocne? Czy może po prostu w przypadku Artysty i modelki wyszła jego reżyserska nieudolność i nieumiejętność ukrycia słabości fabularnej filmu? Pytania pozostawiam otwarte. Która wersja nie byłaby słuszna, film zdecydowanie odradzam, chyba że ktoś oczekuje dobrej 110-minutowej drzemki w kinie. Wtedy – jak znalazł!
Artysta i modelka (reż. Fernando Trueba)