Co jest grane, Davis?

co jest grane

Do wczoraj nie wiedziałem jeszcze, czy brak jakichkolwiek znaczących nominacji dla filmu braci Coen to kolejna wpadka Akademii, czy może też nieprzypadkowa nagana. Od wczoraj już wiem. Bracia Coen wpadli w twórczą dolinę, a Co jest grane, Davis? to ich najsłabszy film. Nie powinno Wam umknąć, że pisze to osoba, która uważa takie filmy jak Big Lebowski czy To nie jest kraj dla starych ludzi za jaśniejsze punkty na filmowym nieboskłonie.

Zabrakło mi w tym filmie dokładnie wszystkiego, za co lubię to żydowskie rodzeństwo. Zawsze pomysłowi bracia, tutaj serwują nam podrzędną i pozbawioną, charakterystycznego uroku, historię. Zawadiacki humor, którzy przenika większość filmów Coenów tutaj praktycznie nie istnieje, a okazjonalne podrygi humorystyczne są zdecydowanie poniżej poziomu. Źródła tych słabości upatruje, z wyjątkiem słabego scenariusza, w doborze obsady aktorskiej. Tytułowy Llewyn Davis zagrany przez Oscara Issaca to ten rodzaj kreacji, która pozostawia widza w pokojowej temperaturze. Z początku budzący litość bohater,  z czasem coraz bardziej prowokuje do wymierzenia mu kopniaka i ukrócenia jego życiowego frajerstwa. Bohater to bowiem antypatyczny i nie budzący sympatii widza. W tym kontekście trzeba odnotować, że nawet motyw stale towarzyszącego głównemu bohaterowi kota był przestrzeloną próbą ocieplenia jego wizerunku. Na drugim planie Justin Timberlake (zaledwie przeciętnie), Carey Mulligan (jak zwykle irytująca) oraz John Goodman (trzyma poziom, pomimo karkołomnej roli). Co już jednak najbardziej dziwi to fakt, że śpiewane utwory i cała warstwa muzyczna zupełnie nie robi wrażenia, ani nie zapada w pamięć. Co prawda nie jestem fanem folka, ale z drugiej strony fanem bluegrassu z W kręgu miłości też nie byłem, ale muzyka tam brzmiała świetnie i była esencjonalnym składnikiem historii. Tak się bowiem złożyło, że wczoraj nadrobiłem seans wspomnianego właśnie belgijskiego kandydata do Oscara (przypomnę, że Maciek sądzi, że pokona on Wielkie piękno) i mimo oczywistych różnić względem filmu braci Coen, doświadczyłem, jak można zrobić świetny dramat z muzyką jako jednym z bohaterów filmu.

Nie sądziłem, że to kiedyś powiem: bracia Coen pudłują i to o kilometr. Za bardzo jednak lubię braci Coen, by ich z tego powodu wysyłać na twórcze wygnanie. Każdy ma prawo do błędu i uznam, że ich najnowszy film to niefortunny wypadek przy pracy.

Sobolewski_4

Start typing and press Enter to search