Niemal równo 10 lat od zakończenia trylogii Władcy Pierścieni, Peter Jackson kontynuuje swoją niesamowitą podróż przez Śródziemie. Po znakomitej Niezwykłej podróży, Hobbit wkroczył do Pustkowia Smauga. I trzeba powiedzieć, że wkroczył w iście imponującym stylu!
Już poprzednia część kolejnej trylogii Jacksona stanowiła zapowiedź, że wcale nie musi być gorzej niż w przypadku Władcy Pierścieni. Pustkowie Smauga tylko to potwierdza. Jackson, jak to już bywało, pozmieniał w książce wiele, dodał kilka wątków (trójkąt miłosny pięknej Elfki, Legolasa i krasnoluda Kiliego), części się pozbył. Większość decyzji wyszła filmowej adaptacji na dobre. Pustkowie Smauga ogląda się tak samo dobrze, jak część pierwszą. Jacksonowi udało się utrzymać mroczny klimat opowieści, nieznany raczej pierwowzorowi Tolkiena, który napisał Hobbita jako książkę bardziej dla młodszego czytelnika. Szczególnie druga część filmu, w której Gandalf Szary odłącza się od wyprawy, może przyprawić widza o ciarki. W niej to Jackson nieomal powtarza schemat z drugiej i trzeciej części Władcy Pierścieni, w której obserwowaliśmy dwie osobne wyprawy. Wtedy Frodo i Sam szli zniszczyć pierścień i zgładzić Saurona, a reszta drużyny walczyła z siłami zła. Tutaj mamy Gandalfa podróżującego z chęcią potwierdzenia, że siły zła rzeczywiście powróciły, a reszta z Bilbo na czele podróżuje do Góry aby odzyskać królestwo krasnoludów od uzurpatora – smoka Smauga. Ten schemat zagrał we Władcy Pierścieni idealnie. Także w Pustkowiu Smauga Jackson radzi sobie dobrze z taką dwuwątkową fabułą, choć trzeba przyznać, że dużo więcej czasu poświęca krasnoludom, których historia jest chwilami naprawdę ekscytująca. W niej to oglądamy bodaj najbardziej efektowne sceny akcji, jakie pojawiły się w tym roku na ekranie, z ucieczką w beczkach na czele. Trzeba oddać Jacksonowi, że nigdy nie inscenizuje tego typu scen w sposób sztampowy. Przeciwnie zawsze stara się tworzyć nieomal taneczną choreografię, pełną oryginalnych i zabawnych pomysłów, co w scenie ucieczki w beczkach widać jak na dłoni. Co ważne jednak w Pustkowiu Smauga koncentrujemy się nie tylko na efektownych scenach dynamicznych, dzięki którym Jackson nadaje swojej filmowej opowieści dynamiki. Mamy tutaj także bohaterów, którzy chwilami naprawdę fascynują. Do rewelacyjnych Bilbo (genialny Martin Freeman) i Thorina Dębowej Tarczy (jeszcze lepszy, niesamowicie charyzmatyczny Richard Armitage) z powodzeniem dołączyli tajemniczy, wciąż nie do końca wykorzystany Bard (świetny Luke Evans) oraz piękna Elfka Tauriela, w rolę której wcieliła się posągowa Evangeline Lilly.
Jednak najważniejszy jest sam Smaug! Smok, wykreowany zarówno dzięki pracy magików od efektów specjalnych, jak i charyzmie Benedicta Cumberbatcha, to jeden z najbardziej imponujących (jeśli nie najbardziej imponujący) efektów wizualnych ostatnich lat i chyba najpiękniejszy smok w historii kina. Co jednak najważniejsze, nie jest on typowym elementem scenografii, a fantastycznie skonstruowaną, pełnokrwistą, naprawdę przerażającą postać, co widać w rewelacyjnej scenie przeraźliwie inteligentnej rozmowy z Bilbo Bagginsem.
Pewnie można byłoby się do czegoś tutaj przyczepić. A to, że za dużo zmian, a to że za długie, a to w końcu, że urywa się w takim momencie, że może to zirytować. Ja jednak nie zamierzam narzekać i jedynie poproszę Jacksona, żeby naszą wspólną podróż przez Śródziemie zamknął jeszcze lepiej niż w przypadku Powrotu Króla!
Maciej Stasierski
Hobbit: Pustkowie Smauga: