Imigrantka

imigrantka

To będzie recenzja filmu, który w zwiastunie reklamuje się takimi cytatami jak Wspaniały Sen, Wielkie Emocje oraz Namiętność w każdym kadrze. Pomijając nadchodzący kilka linijek niżej publiczny lincz, chciałbym wtrącić w tym momencie jedną uwagę. Zauważyłem, że od jakiegoś czasu szerzy się pewien wirus, który dotknął działy produkcyjne odpowiedzialne za produkcje zwiastunów filmowych. Wirus ten powoduje niepohamowane szprycowanie zwiastunów ogromem cytatów z prasy wszelkiej proweniencji. Napiszę niebawem o tym osobny felieton bo nazbierało mi się już wystarczająco dużo materiału dowodowego, by kompleksowo przeanalizować to zjawisko. Na potrzeby tej recenzji przytoczę tylko swoją uproszczoną tezę, że im więcej cytatów w zwiastunie, tym (najprawdopodobniej) gorszy film. Zwiastun ma się bronić sam, bez cytatowego pokazu slajdów z PowerPointa.

Imigrantka jest wdzięcznym przykładem potwierdzającym powyższą tezę. Co gorsze, trwający 90 sekund zwiastun oprócz tego, że opowiada CAŁY film, to jeszcze robi to lepiej niż trwający przeszło 120 minut film. Dla Waszej informacji, Ewa Cybulska (Marion Cotillard) jest polską imigrantką, która przypływa wraz z chorą siostrą do Nowego Jorku po I wojnie światowej w poszukiwaniu lepszego życia. Z siostrą są problemy zdrowotne, a sama Ewa jako kobieta upadła ma problemy z zalegalizowaniem swojego pobytu na amerykańskiej ziemi. W sukurs przychodzi jednak Bruno Weiss (Joaquin Phoenix), który ochoczo wyciąga do niej pomocną dłoń. Pobudki Bruna nie budzą żadnych wątpliwości, jednak dla Ewy to zagadka XX wieku. Po drodze pojawia się jeszcze Magik Orlando (Jeremy Renner), który miesza szyki tej skomplikowanej parze gołąbeczków. Film od pierwszej do ostatniej minuty nawet nie próbuje udawać, że będzie trzymał jakikolwiek poziom. Wszystko się tu rozłazi, wątpliwa fabuła ślamazarnie próbuje się rozkręcać, by jednak nigdy nie dojść do żadnego punktu kulminacyjnego. Scenariusz jest godny taniego filmu z serii okruchów życia, które lecą na TVP 2 w środku tygodnia. Jednak i tak największe zdumienie budzi obsada aktorska. Marion Cotillard jako tytułowa polska imigrantka przeszła właśnie do historii kinematografii jako autorka najgorszego polskiego akcentu. Mówi do tego stopnia źle po polsku, że w wielu scenach przydałyby się napisy żeby zrozumieć, co ona tam gaworzy pod nosem. Nie wspominając, że na co drugie jej zdanie połowa sali kinowej wybucha gromkim śmiechem. Zresztą reszta polskich bohaterów nie odstaje od Cotillard.  Z niemałą dawką komizmu słucha się amerykańskich aktorów udających polski akcent, który ma z Polska tyle wspólnego, co pierogi ruskie z Rosją. Oprócz karkołomnego akcentu Cotillard pokazuje kreację na miarę całego kosza Złotych Malin. Nie wiem czy jej bohaterka miała stwierdzone kliniczne opóźnienie w rozwoju, ale sposób poprowadzenia tej roli pozwala sugerować, że nosiła przy sobie żółte papiery.

Niemniej zastanawia angaż, bardzo cenionego przeze mnie, Joaquina Phoenixa. Po jego ostatnich genialnych kreacjach (Mistrz, Ona) odnosimy wrażenie, że Phoenix przegrał jakiś zakład i w konsekwencji musiał wykupić się z niego rolą w Imigrantce. Jednak Phoenix, jak na profesjonalistę przystało, wycisnął z kiepsko napisanej roli wszystkie soki, stając się tym samym najjaśniejszym punktem filmu.

Konkluzja? Zróbcie sobie przysługę i lepiej pójdźcie na rower w ten weekend.

Imigrantka (reż. James Gray)

Sobolewski_4

Start typing and press Enter to search