Na głębinie to prawdziwa historia islandzkiego rybaka Gudlaugura Fridthorssona (w tej roli Olafur Darri Olafson), który w marcu 1984 roku po wypadku na Atlantyku, spędził 6 godzin w lodowatej wodzie płynąc do miejsca zbawienia.
W czasach gdy osiągnęliśmy światowy poziom postępu dzięki panoszącemu się orkanowi Ksawery (bo wreszcie mamy swój imienny huragan) od 6. grudnia możemy obejrzeć kolejny film o samotnym, zwykłym bohaterze. Od razu jednak warto podkreślić, że dla sympatyków gatunku filmu one-real-hero, Na głębinie będzie niemałym zawodem. Nie ma co się spodziewać laurki głównego bohatera, metafizycznych uniesień czy odrealnionych zwrotów akcji. I to jest moim zdaniem największa zaleta tego filmu. Jednak w przypadku oceny obrazu Baltasara Kormakura pojawia się jeden zasadniczy problem: ta historia wydarzyła się naprawdę. Dlatego biorąc pod lupę sztukę filmową, dla potrzeb niniejszego wywodu, oddzielam ją od niewytłumaczalnego, robiącego wrażenie zdarzenia, których głównym uczestnikiem był Fridthorsson.
127 godzin, Życie Pi czy najnowszy i zdecydowanie najlepszy z wymienionych All is lost z Robertem Redfordem to kategoria filmów zawierająca jeden przewodni motyw od którego rozwinięcia, a szczególnie zakończenia wartościuje się poziom obrazu. Na głębinie trywializuje swoją historię. Spróbujcie sobie wyobrazić, iż na wstępie rzeczone „6 godzin przebywania w wodzie” to zaledwie nieduży fragment tego filmu. Co więcej, jest to fragment, w czasie którego nie odczuwamy współczucia dla bohatera, który znalazł się w tych jakże dramatycznych okolicznościach. Jego pytanie do mewy Czy masz dziewczynę? albo płaczko-retrospektywy z dzieciństwa, których wizualizację z głowy bohatera przedstawia nam Kormakur to momenty filmu, które wywołują we mnie mdłości i jak rozumiecie, komentarza nie wymagają. W All is lost wystarczyło siermiężne Fuck!!! z ust Redforda, abyśmy poczuli dreszcze i mieli wrażenie, że z głównym bohaterem jesteśmy tu i teraz. Co w Na głębinie jest poza tym survivalowym fragmentem? Nic ciekawego. Nie chcę wyjść na wyzutego z uczuć, ale wszystkie uściski, pożegnania, pogrzeby i słowa pocieszenia wywoływały we mnie wielki ziew i wrażenie: widziałem to już tyle razy…
Na głębinie lśni jednak czymś unikalnym i niespotykanym w filmach gatunku. To skromność obrazu, która jawnie nie koresponduje z wielkimi amerykańskimi filmami katastroficznymi i jest ona z pewnością jego największą wartością. Na szczęście nie jesteśmy świadkami odrealnionej przemiany bohatera, o którą Amerykanie mogliby się pokusić. Można uznać, że film stawia mały znak zapytania, na który bardziej wnikliwi spróbują zareagować. Poza tym, Islandia to bardzo interesujące miejsce na ziemi i świetnie to Komakurowi udało się pokazać.
Słyszałem od znajomego, że w Islandii nie zamyka się samochodów, bo nikt nie wpadłby na pomysł żeby je ukraść. Szkoda. Można bowiem sobie wyobrazić sytuację, w której Jon Atli Jonason i Baltasar Kormakur zostawiają w aucie scenariusz do Na głębinie i ktoś go sobie zwinnie zawłaszcza. Widzę to tak: złodziej pali go na stosie, a Jonason i Kormakur biorą się do przepisania gotowej, świetnej historii na nowo.