Walentynki to czas, kiedy w kinach pojawia się wiele różnej wartości historii miłosnych. Są polskie komedie romantyczne (czytaj: fatalne), są amerykańskie melodramaty (czytaj: fatalne). Niekiedy udaje się jednak z tej mizerii, wybrać coś oryginalnego, świeżego, inspirującego. Tak jest w przypadku „Her” Spike’a Jonze’a. Tak jest też w przypadku świetnego „Smaku curry”.
Instytucje zajmujące się rozwożeniem indyjskich lunchboxów mają jedną dewizę – menażki mają trafić zawsze do adresata, choćby się paliło i waliło. Po takim wstępie nietrudno się zapewne domyślić jak wygląda zawiązanie intrygi w świetnym, przeuroczym „Smaku curry”. Lunchbox, pełen najwspanialszych indyjskich smaków, wysłany przez Ilę (przepiękna Imrat Kaur) zamiast do jej gburowatego męża, trafia do Saajana Fernandeza (fantastyczny Irrfan Khan), samotnego, wiodącego nudne życie urzędnika. Do czego może doprowadzić takie „spotkanie”?
Ritesh Batra jest reżyserem o bardzo subtelnej wrażliwości. Nie ukrywa, że prawdopodobieństwo zaproponowanej przez niego historii nie jest za wysokie. „Smak curry” jednak jest tak inteligentną, świetnie skonstruowaną rozrywką, że o tym nieistotnym elemencie szybko się zapomina. Batra czerpie pełnymi garściami z faktu, że swoją opowieść umieścił w ojczystym kraju. Z ekranu nieomal czuć zapach potraw przygotowywanych przez Lilę, czuć klimat zatłoczonych ulic Bombaju, czuć tę niesamowitą, bardzo kolorową atmosferę Indii. Nie jest to oczywiście z punktu widzenia społecznego obraz wiarygodny, bo wszystko u Batry jest aż nazbyt szczęśliwe, urokliwe i frywolne. Jednak nikt też chyba nie wymaga od „Smaku curry” by prezentował przekrój indyjskiego społeczeństwa. Celem Batry jest bowiem pokrzepić serce widza, pokazać, że miłość nie jest zarezerwowana tylko dla ludzi w tym samym wieku, z takim samym bagażem doświadczeń, z tych samych warstw społecznych. I zarówno dzięki jego świetnej narracji, jak i fantastycznemu aktorstwu pary Kaur – Kahn, udaje mu się to w pełni. „Smak curry” to historia miłosna niejako na drugim biegunie tego co zaprezentował Spike Jonze w „Her”. Tam mieliśmy do czynienia z miłością z XXI albo nawet XXII wieku. Tutaj oglądamy miłość jakby z wieku XVIII, opartą na wymianie myśli poprzez pisanie listów. Film Batry przywraca sztuce epistolografii należne jej miejsce. Przy okazji też stanowi przypomnienie, że kino z Indii to nie tylko kicz kojarzący się z Bollywood.
„Smak curry” oparty jest na nieskomplikowanej, ale niezaprzeczalnie urokliwej, chwilami wzruszającej i bardzo mądrej historii. Film Ritesha Batry to filmowa uczta dla ludzi którzy kochają dobre jedzenie i kulturę wschodu. Jednak przede wszystkim dla ludzi, który kochają dobre kino.