Złodziejka książek to bardzo typowy przykład zmarnowania sporego potencjału wyjściowego. Film Briana Percivala, oparty na bestsellerowej powieści Markusa Zusaka, miał wiele by stać się obrazem godnym zapamiętania – tematykę, obsadę, doświadczone grono realizatorów. Z ich wysiłków powstał niestety film tak do bólu poprawny, że aż szkoda poświęcać mu zbyt wiele uwagi.
Dlatego też krótko i do celu…Liesel (wspaniała debiutantka Sophie Nelisse) trafia do rodziny Hubermannów – Hansa i Rosy. Od tej pory to oni, jak i przyjaciel z sąsiedztwa Rudy, będą pomagać jej w przetrwaniu dramatycznych czasów wojny.
Brian Percival jest bardzo doświadczonym brytyjskim reżyserem. Jednak lwią część jego filmografii stanowią odcinki różnych seriali BBC, na czele ze świetnym, bijącym rekordy popularności Downton Abbey. To telewizyjne doświadczenie Percivala działa tutaj niestety na jego niekorzyść. W serialu emocje sprzedaje się bowiem szybciej, a przez to są one dużo prostsze i bardziej powierzchowne. Kto umie je poglębić, tego uznać można za świetnego fachowca od telewizji. Niestety nawet tak dobry fachowiec jak Percival nie mógł poradzić sobie z materiałem, który wymagał od reżysera o wiele poważniejszego warsztatowego przygotowania. Nie jest bowiem łatwo w wojennej historii połączyć magię dorastania z trudnym czasem biedy i mizerii czasów. Nie udało się to twórcom ciekawego, ale ostatecznym rozrachunku rozczarowującego Chłopca w pasiastej piżamie. Teraz to grona filmów niewykorzystanych szans dołącza także Złodziejka książek, w której widać wiele błędów nowicjusza jakim jest Percival. Nie można bowiem całego przekazu emocjonalnego filmu oprzeć na mocnym aktorstwie (obok Nelisse także Geoffreya Rusha i Emily Watson) oraz wałkowanym do granic wytrzymałości, pięknym skądinąd, temacie muzycznym Johna Williams, zapomnieć zaś o historii, która niesie za sobą tyle potencjału. Co gorsza nie wolno zapomnieć o tytule, który tak wiele mówi. W filmie Percivala ani nie widać złodziejki, ani też motyw z książkami, które mogłyby stanowić oderwanie od wojennej rzeczywistości, pozostał niewykorzystany, żeby nie powiedzieć potraktowany po macoszemu. Jak się zapomni o tych wszystkich elementach, to zamiast ciekawie opowiedzianej historii, dostajemy ładnie opakowaną, ale jednak manipulację, która stara się nam wmówić, że jest czymś lepszym niż w rzeczywistości. W ostatecznym rozrachunku niestety dochodzimy do wniosku, że jest czymś bardzo przeciętnym, poprawnym, zachowawczym. I przez to rozczarowującym.