Mieliście zapewne kiedyś takie wrażenie, że oglądacie film, który widzieliście już pięć czy dziesięć razy wcześniej. Ja miewam takie odczucia niestety ostatnio zbyt często, szczególnie oglądając nowe propozycje Fabryki Snów. Sędzia jest dobrym przykładem tego zjawiska.
Film Davida Dobkina opowiada historię Hanka, wziętego, cynicznego prawnika, który powraca do domu na pogrzeb ukochanej matki. Spotkanie po latach przywołuje stare konflikty z ojcem. Jednak trzeba o nich zapomnieć w momencie, kiedy okazuje się, że stary Joseph, do którego synowie zwracają się Sędzio, mógł spowodować wypadek, w którym zginął jego dawny podsądny. Tylko czy się da zapomnieć?
Niestety postawione przez mnie pytanie, jakby nie było płytkie, wydaje się być ciekawsze od filmu Davida Dobkina. Wszystkie motywy fabularne z Sędziego widzieliśmy już wcześniej – historia marnotrawnego syna, wariacja na temat Sierpnia w hrabstwie Osage, jeszcze zaprezentowane w konwencji dramatu sądowego. Nie mam absolutnie nic przeciwko korzystaniu z ogranych schematów. Mam jednak wiele przeciwko temu, jeśli się z nich korzysta w takich sposób jak to zrobił Dobkin – pozbawiony emocji, energii, klasy. Film, ze względu na podejście reżysera, nie jest w stanie w żadnym momencie wznieść się ponad swój brak oryginalności. Sędzia to bardzo wątpliwa rozrywka, którą określiłbym mianem kina familijnego na niedzielny obiad. Różni się on od typowych dla takiej pory produkcji z cyklu Okruchy życia tylko gwiazdorską obsadą. Ona sama, mimo że dużymi momentami bierze przykład z reżysera, generalnie nie zawodzi. Trzeba co prawda przyznać, że dwaj panowie o imieniu Robert – Downey i Duvall – mieli już w swoich karierach role o wiele lepsze, a to co tutaj dostali do zagrania, pewnie zagraliby obudzeni o 4 w nocy z miejsca. Nie zmienia to jednak faktu, że przynajmniej na ich wspólne sceny patrzy się całkiem przyjemnie. Aktorstwo (poza nudnym Billy Bob Thorntonem) generalnie jest jednym z niewielu pozytywów tego zupełnie nieangażującego filmu. Innym są dobre jak zwykle zdjęcia Janusza Kamińskiego, choć Sędzia dowodzi niezbicie, że jednak naszemu najbardziej znanemu operatorowi współpracuje się wciąż najlepiej ze Stevenem Spielbergiem. Tutaj stawia kamerę i tylko maestria z jaką operuje światłem, wskazuje na to, że jego operatorskie umiejętności pozostają na najwyższym poziomie. Technicznie Sędzia nie zawodzi, ale też nie wychodzi ponad standard, który tego typu produkcjom narzuca Hollywood. Gorzej, że ze strony fabularnej, szczególnie odnośnie scenariusza, Sędzia wygląda jak film telewizyjny.
Wiem, że kino telewizyjne wcale nie musi oznaczać czegoś złego. Wszak telewizja coraz mocniej zaczyna zbliżać się jakością do kina. Jednak w tym wypadku tego nawiązania nie można odnosić do wyśmienitego Fargo, a bardziej do rodzinnej obyczajówki, którą zapomni się od razu po zjedzeniu ostatniego kęsa niedzielnego kotleta.
Maciej Stasierski
Sędzia: