Ten sezon oskarowy obfitował w biografie ludzi ważnych dla świata w ogólności – Alana Turinga, Stephena Hawkinga – oraz dla Ameryki, a że Amerykanie myślą o sobie jako o centrum świata, to można byłoby powiedzieć, że również i Chris Kyle to postać ważna dla świata. Problem z tym, że w gruncie rzeczy żadna z nich nie spełniła w pełni oczekiwań. Gra tajemnic, choć solidny to film, zrobiła z Turinga bardziej homoseksualistę niż geniusza matematycznego. Teoria wszystkiego, mimo znakomitej roli Eddie Redmayne’a, skompromitowała Hawkinga. Snajper okazał się zaś solidnym, ale jednak produkcyjniakiem. Jak na tym tle wypadła Selma?
Najlepiej! Ava DuVernay, która powinna dostać nominację do Oskara za reżyserię, wzięła się za postać stosunkowo najbardziej kontrowersyjną – Martina Luthera Kinga Jr. Z doświadczenia wiadomo, że o tego typu posągowych figurach opowiadać najtrudniej. Prawda, Steven Spielberg? DuVernay zrobiła jednak coś, czego po Selmie się zupełnie nie spodziewałem – nakręciła bowiem bardzo rzadki w tym gatunku film niezwykle subtelny, elegancko zrealizowany, a przy tym praktycznie pozbawiony niepotrzebnego patosu. To wielka sztuka, żeby opowiadać o ideale bez przerysowanych gestów, tym samym odbrązawiając pomnik. DuVernay zrobiła to z humorem, dobrze rozkładając akcenty. Wiarygodnie uchwyciła jego związek z żoną, otoczeniem, różnice (jednak nie wyłączające szacunku), które dzieły go od prezydenta Johnsona (rewelacyjny Tom Wilkinson), gubernatora Wallace’a (świetny epizod Tima Rotha) oraz przedstawionego epizodycznie Malcolma X. Paul Webb, scenarzysta Selmy, zaproponował DuVernay nowe podejście do biografii i na tym Selma wygrywa. Nie jest to film opowiadający o całym życiu Kinga, a jedynie dotykający tej postaci na przykładzie krótkiego epizodu z jego życia. Dotknęli jej wyjątkowo mocno także, a może w szczególności dzięki wybitnej, godnej Oskara, roli Davida Oyelowo.
Warto tej roli poświęcić osobny paragraf. Co najbardziej istotne, nie jest ona oparta jedynie na prostej imitacji oraz charakteryzacji (znakomitej zresztą – Oyelowo jest naprawdę podobny). Oyelowo mimo niewielkiej ilości dialogów, potrafił z posągu stworzyć prawdziwego człowieka – charyzmatycznego, mądrego, nie pozbawionego jednak słabości. Słowem ludzkiego. Szczęśliwie nie zmienił się w dobrego wujka, a pozostał postacią wielką, chwilami większą niż życie. Widać to w kilku scenach przemówień – Oyelowo wypada w nich naprawdę ekscytująco.
Kapitalna kreacja Oyelowo, do której film umiał się dostosować. Najlepsza z oskarowych biografii tego roku.