Nie mam najmniejszej ochoty rozwodzić się nad filmem Służby specjalne w reżyserii Patryka Vegi. Jednym z głównych powodów mojej awersji jest opinia jednego z krytyków, który stwierdził, że Vega wbija kij w mrowisko. Wszem i wobec, autorytatywnie ogłaszam, że jest to największa bzdura na świecie. Marzę, by ten film przeszedł bez echa i nie stał się przyczynkiem do debaty nad działalnością służb specjalnych w Polsce. I nie jest to spowodowane tym, że uważam, iż działanie służb specjalnych jest jednym wielkim spiskiem, a ich funkcjonowanie nie ma najmniejszego wpływu na życie zwykłego obywatela. Nie chcę rozgłosu tego filmu i próżnych z niego wnioskowań bo to trochę tak, jak dywagowanie o patriarchacie na podstawie filmu Lejdis, dyskutowanie o literaturze po lekturze Grocholi, czy rozdrabnianie się nad kondycją polskiej muzyki rockowej po premierze płyty zespołu Kombii. Nie jest prawdą, że ten film jest orężem w ręku prawaków. Jest tak samo lewacki jak i prawacki. Jest jednocześnie żaden i dla wszystkich. Film wydaje się na siłę prowokować za pomocą tandetnego snucia mniejszych lub większych teorii spiskowych, pokazanych w sposób spłycony, efekciarski i po prostu śmieszny. Bardzo irytującym zabiegiem są permanentnie pojawiające się na ekranie przypisy, których celem jest albo objaśnianie slangu służb albo wręcz tłumaczenie o co w danej scenie chodzi. Myślę, że gdy Vega obejrzał swój film po raz pierwszy to zdał sobie sprawę, że dzieło jest w ogóle niezrozumiałe, a jego przesłanie jest niejasne i dlatego postanowił zrobić do niego przypisy, które – paradoksalnie – mącą jeszcze bardziej. Nieokreśloność nie jest jednak żadną zaletą tego filmu. Jest jego przekleństwem. Nie jest to nieokreśloność ambitna i skłaniająca do myślenia, która cechuje inteligentne dzieła np. Nolana czy Lyncha. Tutaj mamy do czynienia z chaotycznym bełkotem, który momentami wprawdzie ogląda się bez poczucia nudy, lecz wynika to tylko z zastosowania prostych mechanizmów, bazujących na naturalnych odruchach człowieka, dzięki którym uwaga widza bywa bezrefleksyjnie skupiona. Za Kałużyńskim znajduję jednak światełko w tym ciemnym tunelu w postaci świetnej roli Janusza Chabiora. Aktor wreszcie dostał idealną rolę dla siebie i tylko on sprawia, że Służby specjalne nie są filmem totalnie skreślonym. Są po prostu filmem skreślonym. Nie znoszę hejtować filmów. Wybaczcie mój lakoniczny ton pieniacza, ale sorry, takie mamy kino.
Służby specjalne (2014, reż. Patryk Vega):
Kolejnym filmem, któremu (niestety) należy się lanie jest Krocząc wśród cieni. Przykro patrzeć na takie filmy. Czytając opis filmu możemy dojść do wniosku, że to kryminał z elementami filmu akcji (a jak jeszcze popatrzymy na plakat i tytuł to można jeszcze dojść do wniosku, że całość została zanurzona w jakimś mrocznym sosie). Nic podobnego. Jeżeli mamy tu kryminał – to taki z Biedronki. Jeżeli mamy tu film akcji – to taki z Lidla. Na ekranie widzimy jedynie taniochę i to bez żadnych przebłysków marek premium. Intryga jest nieciekawa, przewidywalna i zupełnie nieangażująca emocjonalnie. Akcja jest sporadyczna i boleśnie wtórna. Nikt się nawet nie postarał byśmy usłyszeli klimatyczną muzykę, ani zobaczyli przyzwoite zdjęcia. Nawet Liam Neeson jakiś taki mniej wkurzony, mniej przekonujący i mniej charyzmatyczny. Biorąc pod uwagę, że Neeson przeżywa od kilku lat w Hollywood drugą młodość grając głównego mściciela i pogromcę zła (seria Uprowadzona, Tożsamość, Non-Stop, Battleship), to tutaj wypada raczej jak stary dziad, któremu skończyły się lekarstwa. Mimo, że stara się trzymać poziom, to jednak przyszło mu przegrać z nijakością scenariusza. Nie kłopoczcie się tym filmem, a lepiej trzymajcie kciuki by w przyszłorocznym Silence Martina Scorsese poradził sobie koncertowo na pierwszym planie aktorskim.
Krocząc wśród cieni (2014, reż. Scott Frank):