Dzień Świętego Patryka to najważniejsze święto Irlandii. Zielona Wyspa świętuje wtedy legendę o św. Patryku, który wykorzystał shamrock, czyli trójlistną koniczynę, do przedstawienia Irlandczykom dogmatu o Trójcy Świętej. 17 marca wspomina się jego życie i dokonania. My z tej okazji, przy udziale piwa Guinness postanowiliśmy Wam przypomnieć tych przedstawicieli narodu irlandzkiego, którzy sławili w taki czy inny sposób swój kraj na obczyźnie. Oto oni – najsłynniejsi kinowi irlandzcy imigranci.
Ameryka początków XX wieku była dla irlandzkich imigrantów prawdziwą Ziemia Obiecaną. Uciekając ze swojej ojczyzny przed głodem i nędzą, w nowym kraju podejmowali się każdego zajęcia. Stereotypowy irlandzki imigrant najczęściej zostawał policjantem patrolującym zapomniane zaułki miasta. Zazwyczaj był kiepsko opłacany i musiał gnieździć się ze swoją wielopokoleniową rodziną w maleńkim mieszkanku na Brooklynie. Jednak duma i upór Irlandczyków, a przede wszystkich ich twardy charakter, często sprawiały, iż stawali oni po drugiej stronie barykady. Po tej stronie szybciej można było dojść do luksusów, co jednak miało swoją cenę.
Jednym z mężczyzn, których wewnętrzna siła pochodziła od przodków, wychowanych na surowych klifach Zielonej Wyspy, był Frank Costello. Bostoński boss irlandzkiej mafii z Infiltracji, to genialne połączenie sprytu i chciwości. Frank, w przeciwieństwie do wcześniejszych bohaterów Scorsesse, obdarzony jest niezwykłym poczuciem ironii. Jego postaćf to popis ciętych ripost i złośliwych żartów. Gangster jest nie tylko świetnym strategiem, który bezbłędnie prowadzi grę z bostońską policją, ale i człowiekiem o żelaznej woli, któremu nikt nie jest w stanie się sprzeciwić. Irlandczyk nie jest jednak wolny od słabości. Zatracając się w kolejnych romansach i alkoholu, nie zauważa, iż stał się nieostrożny i zbyt blisko dopuścił do siebie wroga.
Podczas gdy Frank traci wszytko nie będąc tego świadomym, inny irlandzki gangster desperacko próbuje przechytrzyć czas by zatrzymać swoje dotychczasowe życie. Montgomery Brogan, jak sam o sobie mówi, jest frajerem. Życiowym nieudacznikiem, który na skutek kilku złych decyzji traci wszystko, co kochał i na czym mu zależało. W ciągu 24 godzin Monty musi pożegnać się z rodziną i przyjaciółmi, gdyż następnego dnia zacznie odsiadywać wieloletni wyrok. Jego ostatnie chwile na wolności to ucieczka przed rzeczywistością, rozpaczliwa próba ratowania dawnego życia. Honor i duma prawdziwego Irlandczyka nie pozwalają mu się jednak poddać. Brogan, pomimo dokonania złych wyborów, budzi szacunek. Na przekór okolicznościom pozostaje uczciwy i nieugięty. Jest nieodrodnym synem swojego ojca, sączącego whisky w irlandzkim barze i kibicującego drużynie New York Yankees. Nieustępliwy charakter Irlandczyka pozwala przypuszczać, iż w ostatniej 25. godzinie podjął właściwą decyzję.
W zupełnie inny sposób do imigracji, niekiedy bardzo krótkiej i burzliwej, podchodziły te szczere, urocze kobiety. Zarówno fikcyjna Ellis Lacey (Brooklyn), jak i całkowicie prawdziwa Philomena Lee (Tajemnica Filomeny), która przemierza ocean z krótką misją, trafiły do Stanów Zjednoczonych w jednym celu – poszukiwania lepszego życia. Dla Ellis jego wymiarem miało być znalezienie dobrej pracy oraz być może w przyszłości także mężczyzny swojego życia. Philomena pragnęła czegoś zupełnie innego – pojednania z synem, który de facto jest w tej historii tym imigrantem, odebranym matce za młodu przez Kościół. Co bardzo ciekawe również w historii Ellis ta instytucja ma swoją istotną rolę, jednak dużo bardziej pozytywną. Dzięki brooklyńskiemu księdzu imigrantowi dziewczyna dostaje pierwszą prawdziwą w życiu szansę na znalezienie swojej drogi. Wiedzie ona w najmniej spodziewane miejsce – do Włoch, małej amerykańskiej Italii, z której pochodzi jej ukochany Tony. To z nim Ellis, w nowojorskim Brooklynie, odnajduje prawdziwą, wielokulturową Irlandię.
Philomena Lee, lecąc do USA w towarzystwie Martina Sixmitha, nie mogła się spodziewać, że jej syn Michael pozostał do końca życia Irlandczykiem. Jeśli znacie historię, to wiecie, że nie udało się jej go poznać. Michael zmarł zanim Philomena dotarła za ocean. Pocieszeniem dla matki pozostała jednak świadomość, że nie zapomniał o swoim irlandzkim rodowodzie. Nie zgadniecie skąd to wiemy. Otóż dzięki Guinnessowi, a konkretnie jego logo z harfą. Michael, będąc wysoko postawionym urzędnikiem amerykańskiej administracji, zawsze miał w klapie przypiętą irlandzką harfę. Przypominała mu ona o kraju, z której pochodził. Dzięki niej też Philomena dowiedziała się, że syn nigdy jej nie zapomniał. Przeciwnie, że zawsze chciał ją poznać, ale nigdy nie było mu to dane. Philomena nie dowiedziałaby się tego, gdyby nie krótka wyprawa do Stanów.
KONKURS!
Obniżając trochę ton, ale pozostając jednocześnie w klimacie, mamy dla Was specjalne zaproszenie. Jeśli chcecie choć na chwilę stać się Irlandczykami i poczuć jak się świętuje u nich legendę o świętym Patryku, macie możliwość wzięcia udziału w specjalnym konkursie z okazji tego najbardziej zielonego ze świąt organizowanym przez markę GUINNESS! Co musicie zrobić?
- zdjęcie z wąsami uformowanymi z Guinnessowej piany
- opublikować je na blogu, facebooku lub instagramie
- otagować – #GUINNESS #SwPATRYK #GuinnessWorkshop #17marca
Wszystko się zaczyna 10 marca. Czas na zgłoszenie macie do 24 marca. Czekają fantastyczne guinnessowe nagrody: dla zwycięzcy wyjazd do Dublina na Guinness Workshop a dla kolejny 199 zdjęć dostawa czteropaku Guinnessa! Prostolinijna Philomena Lee powiedziałaby zapewne teraz twarde GOOD LUCK! A my mówimy Wam CHEERS!