Ten film miał trzy podstawowe rzeczy, które uniemożliwiały jego sukces: słabego ostatnio Stevena Soderbergha na reżyserskim stołku, drewnianych aktorów przed kamerą i historię o striptizerach za temat. Tym większe zaskoczenie, że „Magic Mike” tak dobrze się udał.
Nie oczekujmy od filmu Soderbergha fabularnych fajerwerków. Historia jest raczej sztampowa, choć trzeba przyznać, że filmów dobrze dokumentujących życie striptizerów nie było w przeszłości wiele, jeśli w ogóle były jakiekolwiek. Niemniej w „Magic Mike’u” udało się wykorzystać wszystkie atuty, a wady zamienić w pozytywy. Opowieść o striptizerach ma więc swój niekłamany urok, a przy okazji zawiera kilka bystrych uniwersalnych spostrzeżeń o swoistej zaściankowości, dziwnej pewności siebie miejscowych biznesmenów, którzy myślą, że jak wypłyną na szersze wody, to życie stoi przed nimi otworem. Jest też to prawdziwa historia miłosna, choć wątek ten kuleje ze względu na słabiutkie aktorstwo Cody Horn w roli Brooke, główniej w tym filmie postaci kobiecej. W słabszych momentach Soderbergh potrafi jednak wytworzyć na ekranie tak dużą kumulację energii, że szybko zapomina się o niedociągnięciach obrazu. „Magic Mike” zyskuje właśnie głównie dzięki znakomitej reżyserii Stevena Soderbergha, któremu dawno tak dobrze nie podpasował materiał wyjściowy. Udało mu się w końcu mocno zaangażować w opowiadaną historię. Dzięki temu film nie jest wyzuty z emocji, jak na przykład jego poprzedni „Contagion”. Co więcej udało mu się także idealnie dopracować stronę wizualną filmu, w tym przezabawne, kompletnie autentyczne, bo wręcz żenująco słabo tańczone pokazy taneczne striptizerów. Sukces filmu to jednak także zasługa trójki świetnie grających aktorów. Prym wiedzie tutaj Channing Tatum w najlepszej ze swych dotychczasowych kreacji. Tatum pokazuje jak bardzo dojrzał jako aktor, tworząc pełnowymiarową postać Mike’a, jak na ten zawód już wiekowo dojrzałego mężczyzny, który szuka dla siebie nowej drogi. Solidnie partneruje mu Alex Pettyfer w roli zagubionego Adam. Gwiazdą jest jednak Matthew McConaughey, który chyba nigdy nie był lepszy, niż w roli Dallasa, właściciela strip clubu, człowieka bezwzględnego, dwulicowego, chwilami wręcz groźnego. Świetna rola! Zdarzają się w „Magic Mike’u” chwilę nudnawe, pozbawione energii. Zakończenie także pozostawia wiele do życzenia. Niemniej film, poza świetną reżyserią i brawurowym aktorstwem, zyskuje tematem, do którego twórcy podeszli na serio, tworząc tyleż nieco przerysowany, co wiarygodny obraz życia striptizerów, pełnego prostych uciech, ale też negatywnego postrzegania samego siebie.
Zaskakujący sukces filmu w USA nie powinien dziwić. „Magic Mike” to wszak niegłupia rozrywka, z kilkoma inteligentnymi prawdami do przekazania. Najlepszy film Stevena Soderbergha od czasu „Erin Brockovich”.