Lepszy nie znaczy, że perfekcyjny, bo Clint Eastwood od paru dobrych lat niestety takich filmów nie kręci. Szczęśliwie zachowuje swój styl, a ostatnie próby, z American Sniper na czele, pokazują że jest jeszcze nadzieja na jego wielki powrót.
Sully jest filmem w gruncie rzeczy bardzo podobnym do American Snipera – niesamowicie podniosła historia amerykańskiego bohatera. Tam co prawda była to postać, która profesjonalnie skracała ludzkie życie, tutaj pilot, który to ludzkie życie w nadzwyczajnych okolicznościach przedłużył. Podejście Eastwooda jest jednak podobne – bez zbędnego, amerykańskiego patosu, który dostalibyśmy od Spielberga, za to z solidnością mistrza, który kiedyś był wielki, a teraz tylko wielkim bywa.
Sully, opowiadający o cudownym lądowaniu Airbusa na rzece Hudson i jego kapitanie Chesley Sullenbergerze, jest tego idealnym dowodem – bardzo solidne to kino, szczęśliwie nie zrobione jednak od linijki, a z typowym eastwoodowskim sznytem. Nie jest to więc wyciskająca łzy biografia, a raczej bardzo realistycznie przedstawiony wycinek pewnego zdarzenia, w którym człowiek z bohatera mógł stać się winowajcą, czy wręcz sprawcą przestępstwa. Eastwood nie jest manipulatorem – wpływa to na jego film w dwojaki sposób. Z jednej strony ta stabilna narracja pozwala na poznanie głębiej bohatera, który sam zaczyna mieć wątpliwości czy zrobił wszystko jak należy. Z drugiej ciężko poczuć emocje związane z historią, bo Eastwood jest wręcz zbyt subtelny w jej przedstawieniu. To chyba największy minus skądinąd solidnego Sully’ego – ów brak emocjonalnego wpływu na widza.
Dwa aspekty jednak tę słabość nadrabiają – świetna para aktorów w rolach głównych oraz fantastycznie nakręcona scena wypadku. Tom Hanks nie raz pokazywał, że potrafi grać kryształowe postaci. Jednak tutaj Sully wcale tak do końca kryształowy nie jest (jego związek z żoną – doskonała Laura Linney – wygląda na lekko wypalony), a poza tym musi bronić się przed oskarżeniami co do swoich kompetencji. Z niezwykłą klasą Hanks przedstawia pewność bohatera, co do słuszności podjętych decyzji, dumę z dokonanego czynu. Dumę, nie pychę. Świetnie partneruje mu Aaron Eackhart, który od lat nie miał do zagrania podobnie interesującej roli – może Eastwood pozwoli mu na drugie życie i nie będzie musiał już grywać w Olimpie w ogniu oraz innych tego typu produkcjach. Sama scena wypadku jest nakręcona z zaskakującą świeżością, naprawdę realistycznie i ze świetnie wyglądającymi efektami specjalnymi – lepiej może wyglądała podobna sekwencja u Zemeckisa w Locie, ale jednak Eastwood nauczył się wiele od czasów dziwnego efektu w Invictus. I wykorzystał do tego niespodziewanie dużo nowoczesnego sprzętu – w końcu Sully bodaj w całości nakręcony został kamerą IMAXową. Co ważne, scena wypadku trzyma w napięciu i niemal idealnie pokrywa się z faktycznym przebiegiem sytuacji.
Eastwood kręcił filmy lepsze, ale w ostatnich czasach warto od niego oczekiwać chociaż tego – solidności, której w Sully jest więcej niż w poprzednich jego filmach.