„Rose chce realizować filmy odważne i pełne polotu. Bardzo fajnie pracuje się z kimś, kto cię nie ogranicza” – mówi nam Weronika Tofilska, współscenarzystka filmu „Love Lies Bleeding”, w reż. Rose Glass, który premierowo będzie można zobaczyć na 24. MFF mBank Nowe Horyzonty. Więcej informacji o festiwalu można znaleźć TUTAJ.
Michał Hernes: Na liście twoich ulubionych filmów są m.in.: „Być jak John Malkovich”, „Do ciebie, człowieku”, „Lokator” i „Fargo”. Skąd ten wybór?
Weronika Tofilska: Letterbox zapytał mnie o cztery ulubione filmy, wybrałam więc te, które często oglądałam na przestrzeni lat i są jednymi z moich ulubionych. Równie dobrze mogłabym wskazać inne tytuły, na przykład „Big Lebowski”, ale nie chciałam powtarzać się z braćmi Coen.
Za co lubisz powyższe filmy?
Łączy je czarny humor, który bardzo mnie pociąga. Ich twórcy patrzą na świat w bardzo specyficzny sposób i z pewną dozą surrealizmu. Dotyczy to zwłaszcza „Lokatora” i „Być jak John Malkovich”. Nie są jednak kompletną fantazją – są nadal zakorzenione w naszej rzeczywistości. Zaludniają je bohaterowie będący w egzystencjalnym kryzysie.
Jeśli zaś chodzi o filmy Roya Anderssona, to bardzo mocno pociąga mnie ich warstwa estetyczna – sposób, w jaki zostały nakręcone, a także scenografia, kostiumy i inscenizacja. Po raz pierwszy zetknęłam się z nimi na MFF Nowe Horyzonty, gdzie pokazano „Do ciebie, człowieku”. Ten film tak mnie zafascynował, że obejrzałam go kilkukrotnie. Podobnie jak „Pieśni z drugiego piętra”. Jestem fanką twórczości Roya Anderssona.
Ja z kolei lubię twoje krótkometrażowe filmy, na przykład „Suicide is Easy” i „Pink and Blue”. Jaka jest geneza powstania drugiego z tych filmów?
Gdy studiowałam w szkole filmowej w Anglii, zorganizowano w niej wewnętrzny konkurs na zrobienie krótkometrażowych horrorów. Zasady konkursu były takie, że każdy z filmów miało zrealizować maksymalnie sześć osób, w ciągu sześciu godzin i film miał trwać sześć minut.
Skąd wziął się pomysł na tę produkcję?
Czasami trudno powiedzieć, skąd biorą się pomysły. W tym przypadku to była bardzo praktyczna inspiracja. Zastanawiałam się, jak zrobić horror w jednej lokacji, z małą ilością osób. Wpadałam na pomysł, że będzie rozgrywał się w kostnicy. Bardzo pociąga mnie czarny humor, więc chciałam pomieszać te dwa gatunki.
Jakie są różnice między studiami filmowymi w Polsce a w Wielkiej Brytanii?
Różnic jest sporo. Studia w każdym z tych krajów mają zarówno swoje pozytywne jak i negatywne strony. Jestem bardzo wdzięczna, że ukończyłam obie te uczelnie i właśnie w takiej kolejności. W Polsce studiowałam w 2007 roku i nie wiem, jak wiele się od tego czasu zmieniło. Pamiętam, że egzaminy były bardzo trudne i wieloetapowe. Trudność polegała na tym, że wykładowcy byli bardzo krytyczni, a ta krytyka była czasem konstruktywna, a czasami trochę mniej. Warunki w szkole filmowej w Katowicach nie należały do najlepszych, jeśli chodzi o zaplecze techniczne. To darmowa szkoła, która jest częścią Uniwersytetu Śląskiego. Nie płaciliśmy za studia, ale w związku z tym natrafiliśmy na ograniczenia związane z budżetami i sprzętem.
Gdy z kolei dostaniesz się do szkoły filmowej w Anglii, to musisz za te studia dużo zapłacić. Nie było to łatwe dla mnie i dla mojej rodziny. W zamian dostawaliśmy jednak sprzęt i studio, a podejście wykładowców było inne – czasami tej krytyki brakowało. Studiowanie w Polsce nauczyło mnie z kolei dużej odporności. Mimo wszystko cieszę się, że studiowałam na obu tych uczelniach.
Bardzo podoba mi się twój studencki film pt. „Suicide is Easy”. Jak narodził się ten pomysł?
Jak wspominałam – czasami trudno powiedzieć, skąd biorą się pomysły. Czasem po prostu się pojawiają. W języku angielskim jest takie wyrażenie: „suicide watch” – to osoby zajmujące się ludźmi, którzy mają samobójcze myśli. Zaczęłam się zastanawiać, co by było, gdyby ktoś zajmował się tym zawodowo i stąd wziął się pomysł na biuro specjalizujące się w prewencji samobójstw. Wyobraziłam sobie świat zmagający się z tego rodzaju pandemią. Kryzys zdrowia psychicznego nie jest całkowitą fikcją – mieszkańcy niektórych krajów, na przykład Japonii, mają z tym duży problemem. Są instytucje charytatywne, które pomagają osobom w potrzebie. W moim filmie pokazałam instytucję o totalitarnym charakterze.
A jaka jest geneza pomysłu na scenariusz filmu „Love Lies Bleeding”, który napisałaś wspólnie z Rose Glass?
Rose wpadła na pomysł napisania scenariusza filmu rozgrywającego się w świecie kulturystyki, ale chciała pokazać go od strony kobiet. Zależało jej na tym, by nie był to typowo męski świat. Zastanawiałyśmy się, co by było, gdyby jedna z bohaterek była kulturystką. Rose pokazała mi fotografię z lat 80-tych przedstawiającą Lisę Lyon. Zaczęłyśmy wymyślać, co mogłoby się wydarzyć w tym świecie między dwiema kobietami. To było bardzo fajne, kreatywne doświadczenie.
Jak przebiegał proces researchu do tej produkcji?
Od początku wiedziałyśmy, że to nie będzie film paradokumentalny. Początkowo zastanawialiśmy się, czy nie osadzić jego akcji w Anglii albo w Szkocji, zdecydowałyśmy się jednak na Stany Zjednoczone. Wiedziałyśmy więc, że wchodzimy w strefę fikcji i fantazji, a Ameryka jest krajem, który to umożliwia. Istnieje alternatywna rzeczywistość filmowa Stanów Zjednoczonych, która została wykreowana przez wielu filmowców. W przypadku tego kraju można sobie na to pozwolić i wiele osób tak zrobiło – z pewnym sukcesem. Przykładowo Lars von Trier reżyserował filmy osadzone w Stanach, kręcąc je w Danii.
Research polegał na wyobrażaniu sobie pewnych rzeczy. Zastanawiałyśmy się nad pomysłami, które uważałyśmy za fajne i chciałyśmy umieścić je w filmie. Później sprawdzałyśmy, czy to jest realistyczne. Rozmawiałyśmy też z kulturystkami i robiłyśmy trochę researchu dotyczącego przemytu broni oraz strzelnic. Wiedziałyśmy jednak, że to będzie swego rodzaju fantazja.
Jak pracowałyście nad tworzeniem bohaterek tego filmu i pojawiających się w nim fantazji?
To był fajny proces, ponieważ bardzo dobrze się z Rose znamy. Nasze biurka znajdują się obok siebie i gdy każda z nas pracuje nad innymi projektami, to się ze sobą konsultujemy. Rose chce realizować filmy odważne i pełne polotu. Bardzo fajnie pracuje się z kimś, kto cię nie ogranicza. Od początku wiedziałam, że to ona będzie ten film reżyserować, gdy więc w jakiejś kwestii się ze sobą nie zgadzałyśmy, decyzja należała do niej. To było dla mnie oczywiste.
Czy pisałyście scenariusz z myślą o konkretnych aktorkach?
Jeśli chodzi o Lou, główną bohaterkę, to zaczęłyśmy się nad tym zastanawiać dość wcześnie, przy okazji rozmów z osobami finansującymi „Love Lies Bleeding”. To dla nich ważne, bo jeżeli ktoś znany zgodzi się zagrać w filmie, to mogą dostać za niego więcej pieniędzy. Od początku było dla nas jasne, że ta produkcja nie będzie filmem łatwym i tanim do zrealizowania. Rozmawiałyśmy z Rose o tym, że Kristen Stewart jest zbyt oczywistym wyborem, ale zarazem idealną kandydatką do tej roli. Gdy później oglądałam ten film, okazało się, że Kristen bardzo dużo wniosła do postaci Lou – była zabawna i zagrała w kontrze do ról, z których ją kojarzymy. Nie wyobrażam sobie w tej roli żadnej innej aktorki.
Jestem zachwycony klimatem tego filmu i że jest miksem różnych gatunków. Jak przebiega twoja praca nad scenariuszami, skoro jesteś też reżyserką?
Jako reżyser bardzo lubię, gdy w trakcie czytania scenariusza czuję, że napisał go ktoś, kto ma wizualne wyczucie i po przeczytaniu tego tekstu wie, jak dany film będzie wyglądać. To przecież bardzo wizualne medium. Pisanie scenariusza z innym reżyserem jest więc bardzo fajne.
Mówiąc szczerze, gdy pisałam scenariusz i wymyślałam różne rzeczy, nie do końca zastanawiałam się nad gatunkiem filmu. Z Rose zaczęłyśmy od historii i bohaterek, a nie od tego, że napiszemy thriller. Gatunek wykrystalizował się w momencie, gdy w scenariuszu pojawiła się przemoc – wtedy stało się jasne, że wkroczyłyśmy na terytorium kryminalnego thrillera. Chciałyśmy umieścić w tym filmie czarny humor i surrealistyczne elementy, które bardzo lubimy. Wyzwanie polegało na tym, jak Rose ma to wizualnie zrealizować, żeby ton filmu była spójny.
Zachwyciła mnie ścieżka dźwiękowa do „Love Lies Bleeding”. Jak wyglądała selekcja tych utworów?
W trakcie pisania scenariusza wiedziałyśmy, że warstwa muzyczna będzie ważną częścią tego filmu. Rose zatrudniła konsultanta do muzyki, który wybrał bardzo specyficzne i niszowe piosenki. Po raz pierwszy je usłyszałam, gdy pokazywano mi różne wersje montażowe tej produkcji i byłam z nich bardzo zadowolona.
Czy byłaś w jakikolwiek sposób zaangażowana w prace nad montażem tej produkcji?
Nie oficjalnie, ale w związku z tym, że jestem współscenarzystką i przyjaciółką Rose, to pokazywała wersje filmu i pytała, co o tym myślę. Rozmawiałyśmy nad różnymi możliwymi rozwiązaniami. W trakcie montażu dokonanych zostało dużo zmian, to jest absolutnie naturalne. Zmieniły się pewne dialogi, a niektóre sceny zostały wycięte albo przerobione tak, że nabrały zupełnie innego znaczenia. Rzadko dochodzi do sytuacji, w których film lub serial jest dokładnie taki sam, jak to wygląda w scenariuszu.
Czy w trakcie pisania scenariusza miałyście twórczą swobodę i mogłyście się wyszaleć?
Tak, dostałyśmy od studia A24 i producentów, Olivera Kassman i Andrei Cornwell, bardzo dużo swobody i przestrzeni do twórczej wolności. Gdy czytali scenariusz, byli bardzo pomocni i otwarci na nasze niestandardowe, ryzykowne pomysły. Nie chcieli nas zdominować.
Alfred Hitchcock mawiał, że suspens i humor to najlepsze połączenie. Cieszę się, że poszłyście podobnym tropem.
Nie analizowałyśmy tego od strony intelektualnej. To kwestia wewnętrznego poczucia humoru. W pisaniu scenariusza w duecie fajne jest to, że masz drugą osobę, której pomysły mogą cię zaskoczyć albo rozśmieszyć. I odwrotnie. Nadaje to scenariuszowi swego rodzaju lekkość.
Skąd wiedziałyście, że wasz scenariusz ma sens i jest dobry, że nie posunęłyście się za daleko?
Wcale tego nie wiedziałyśmy. Rose wychodzi z założenia, że lepiej pójść na całość niż być zachowawczym, bo wszystkich nie zadowolisz, a jeśli za bardzo próbujesz zgadywać, jak tego dokonać, to sytuacja się komplikuje. Oczywiście miałyśmy świadomość, jak bardzo ryzykowny jest ten projekt. Gdy pojechałyśmy na festiwal Sundance, to przed pierwszym seansem byłyśmy lekko zestresowane. Odczułyśmy dużą ulgę, kiedy okazało się, że widzowie ciepło i dobrze zareagowali na ten film i wszystkie zawarte w nim szalone pomysły.
Jak wygląda współpraca z Rose? Czy w trakcie wspólnego pisania scenariusza jest twoją przyjaciółką, czy szefową?
Wiedziałam, że ona jest reżyserem, więc musi być ostatecznie pewna tego, co piszemy, ale nigdy nie rozmawiałyśmy o tym, kto jest szefem. Rose jest bardzo kolaboratywną, miłą i przyjazną osobą. To był bardzo przyjemny proces.
Na ile pisząc ten scenariusz myślałyście o tym, czy was zadowoli, a na ile o tym, czy sprawi frajdę innym osobom?
Nie dopuszczałyśmy do siebie myśli związanych z recepcją tego filmu, bo to niekoniecznie jest dobre – wywołuje presję, która nie jest konstruktywna. Starałyśmy się napisać najlepszy scenariusz, z którego będziemy dumne, a jednocześnie wierzyłyśmy, że to, co nam się podoba przypadnie do gustu innym.