To miało być wielkie wydarzenie T-Mobile Nowe Horyzonty. I było, choć chyba nie aż tak wielkie, jak mogliśmy się spodziewać. Syn Szawła Laszlo Nemesa spełnił pokładane oczekiwania pod względem nowatorskiej formy, zabrakło w nim jednak unikalności merytorycznej.
Główny bohater filmu Szaweł jest członkiem Sonderkommando w obozie Auschwitz – Birkenau. W jednym z transportów, który przybywa do obozu w celu zagazowania, Szaweł rozpoznaje swojego syna. Ten oczywiście idzie prosto na śmierć. Szaweł chce więc spełnić wobec niego ostatnią posługę – godnie go pochować.
Laszlo Nemes jest reżyserskim debiutantem i trzeba powiedzieć, że dawno nie było w kinie tak dojrzałego formalnie, wręcz zmieniającego postrzeganie kina Holokaustu, debiutu. Nemes opowiada historię swojego bohatera niejako w pierwszej osobie. Kamera krąży za Szawłem, jeśli filmuje cokolwiek innego, to tylko w zetknięciu z głównym bohaterem. Jest to nowatorskie podejście do tematu, po który dotychczas kino sięgało bardzo rzadko, a jeśli już to z oddali fabryki (Lista Schindlera) czy miasta (Pianista). U Nemesa widać jak na dłoni ulotność obozowego życia, o której tylko można usłyszeć w muzeum obozowym Auschwitz – Birkenau (jeśli ktoś nie był – koniecznie musi się wybrać). Widać też ten stan poszukiwania celu życia, bez którego egzystencja jest niemal niemożliwa. Szaweł znajduje go, kiedy postanawia za wszelką cenę pochować swojego domniemanego syna. Wszystkie swoje działania podporządkowuje tej jednej idei, gdyż wie, że jego życie prędzej czy później się skończy. Kamera, która towarzyszy mu krok w krok, powoduje efekt swoistego szoku, który czeka widza od samego początku.
Jest jednak małe ale. Szok, wstrząs, który powinien towarzyszyć widzom oglądającym największą tragedię w historii ludzkości, zadziwiająco szybko ulatuje. To jest właściwie jedyny problem błyskotliwego Syna Szawła – merytorycznie, inaczej mówiąc fabularnie jest to kino dość wtórne, a przy okazji nie pozostawiającego aż tak mocnego śladu. Po początkowym szoku, który wywołują sceny przed pojawieniem się tytułu (naprawdę genialne!), Nemes zwalnia widzowi uścisk z gardła. Szkoda, bo Syn Szawła mógł stać się filmem o Holokauście definiującym ten gatunek na nowo, po którym nie trzeba byłoby dotykać tego tematu nigdy więcej. Być może właśnie trzeba było widza emocjonalnie sponiewierać, szczególnie mając tak dobre środki ku temu. Nemes nie korzysta bowiem w ogóle ze tanich zabiegów emocjonalnych, nie stara się nawet manipulować. Wykazuje się sprawnością niesłychaną jak na debiutanta, któremu nie brakowało odwagi z podejściu do tematu, ale trochę zabrakło zdecydowania, żeby w widza uderzyć tak mocno, jak przy tym temacie się powinno. Przez to, zapewne za jakiś czas znajdzie się kolejny twórca, który będzie próbował. Może przegrać, bo z punktu widzenia reżyserskiego zamysłu, Nemesa nie będzie się chyba dało prześcignąć.
T-Mobile Nowe Horyzonty obfituje w kino mocne i przerastające normalne ludzkie uczucia. Syn Szawła w wielu momentach takim kinem jest.