The Life of a Showgirl – album napisany w poczuciu szczęścia

Album napisany w poczuciu szczęścia.

3 października 2025 roku to dla wszystkich Swifties dzień wyjątkowy – to dziś premierę ma 12. album Taylor Swift zatytułowany „The Life of a Showgirl”. Wokalistka zapowiadała go jako odzwierciedlenie jej emocjonalnego stanu podczas legendarnej już trasy The Eras Tour (ach, jak chciałbym wrócić do tego wspaniałego wieczoru 2 sierpnia 2024 roku…).

Rzeczywiście już od pierwszej piosenki „The Fate of Ophelia” Taylor zdaje się wkraczać w nową erę z przytupem przy akompaniamencie pozytywnego beatu. Czuć w niej energię i powiew świeżości (pierwszy raz od wielu lat nie została wyprodukowana przez Jacka Antonoffa), a optymistyczny vibe wręcz zaraża słuchacza. Producencki duet Max Martin/Shellback tchnął w melodie Swift przyjemnie dziarskie tło muzyczne – przywołujące na myśl The Jacksons 5 w „Wood” czy nawiązująca do broadwayowskiego musicalu tytułowa piosenka wieńcząca album.

Czytałem zarzuty, że Showgirl za bardzo kieruje się w stronę radiowego brzmienia zapominając o tym, co w muzyce Swift najcenniejsze – o tekście, a także emocjonalnym wydźwięku pozwalającym utożsamiać się z problematyką podejmowaną w utworach. Jednak patrząc z szerszego planu właśnie w tym upatruję metatekstualność płyty – chwytliwe kawałki wpisują się w kontekst zawodu showgirl i tego jak Swift prawdopodobnie czuła się podczas największego touru w historii.

Po przesłuchaniu poczułem radość i ulgę zarazem. Dlaczego? Wygląda na to, że po ponurym (ale znakomitym) „The Tortured Poets Department” Taylor w końcu znalazła szczęście, z którym chciała podzielić się ze swoimi fanami. Już nie potrzeba rozliczać się z bólem zmarnowanych życiowych szans, związków czy innych spraw. „End Game” stało się rzeczywistością, a „Wood” z dość pikantnym tekstem jest tego największym dowodem. Otwarcie nowej ery jest także zamknięciem, a raczej zwieńczeniem nie tylko TTPD, ale i jej przygody życia – The Eras Tour. Ostatnie fragmenty albumu są bowiem słowami zaczerpniętymi z trasy, w której Taylor dziękuje za wspólne spędzenie wieczoru wśród 18 lat jej muzyki. Nie ukrywam, że łezka zakręciła się w oku na wspomnienie tych chwil. I właśnie za to dziękuję Taylor!

Witamy w nowej erze Swifties – w erze radości.

Start typing and press Enter to search