Nie będę ukrywał – ten film traktuję dużo bardziej jako wizualne świecidełko, mistrzostwo magicznej sztuki filmowania, niż fabularne przeżycie. Historia, którą prezentuje Robert Zemeckis (jak dobrze, że wrócił do kręcenia normalnych filmów!), nie jest szczególnie frapująca czy oryginalna. Jednak sposób podania, ten jeden przypadek w którym przerost formy nad treścią jest dobry, tworzy z The Walk wydarzenie absolutnie spektakularne.
Phillipe Petit był już bohaterem jednego filmu. Dokument Człowiek na linie Jamesa Marsha dostał Oskara za najlepszy pełnometrażowy film dokumentalny. Powiedzmy sobie szczerze – historia jest fascynująca. Niestety jak się okazuje podczas otwierającej godziny The Walk, nie na tyle interesująca by zbudować wokół niej ciekawy film fabularny.
Szczęśliwie Robert Zemeckis is an old pro i potrafi zrobić coś z niczego. Użyję teraz określenia socjotechnicznego: Zemeckis przez pierwszą godzinę filmu, zastosowaną stylówą mydli widzowi oczy. Dzięki przepięknym zdjęciom Dariusza Wolskiego, wspaniałemu montażowi i doskonale dobranej muzyce Alana Silvestriego, oglądamy coś w sumie niezbyt interesującego z wielką przyjemnością. Jednak ta przyjemność zmienia się w zaangażowanie, ekscytację, z chwilą kiedy akcja wkracza do Nowego Jorku. Wtedy Zemeckis włącza piąty albo szósty bieg, a jego współpracownicy starają się nadążać. Najtrudniej idzie aktorom, którzy za wyjątkiem świetnego Josepha Gordona Levitta w roli głównej (genialną szarżą oddaje pasję swojego bohatera), stanowią raczej elementy układanki, bez szczególnych emocjonalnych złożoności. Nie ma to jednak żadnego znaczenia, w kontekście wizualnego thrillu jaki dostarcza The Walk, gdy pokazuje przygotowanie do kultowego le coup. Z kolei już samo przejście jest przeżyciem nieomal metafizycznym – widza przechodzą dreszcze jednocześnie z powodu niepewności co może się z głównym bohaterem zdarzyć, ale też świadomości, że ogląda absolutną filmową magię. Gęsia skórka towarzyszy całej tej, dość długiej, niezwykle sprawną ręką sfilmowanej sekwencji, którą jak rzadko warto obejrzeć w technologii 3d lub najlepiej IMAX – dla takich filmów jak ten, utrzymywanie 3d przy życiu ma sens.
Na koniec warto powiedzieć dwa słowa o Nowym Jorku, który sam w sobie staje się bohaterem tej historii. Zemeckis po raz kolejny udowadnia, że jak nikt inny rozumie możliwości użycia efektów specjalnych. Nie korzysta z nich w tępy sposób a la Michael Bay, a w konkretnym celu. Wieże World Trade Center, od których zniszczenia za rok minie 15 lat, wyglądają jakby nigdy nie było 9/11, jakby do dziś Światowe Centrum Handlu miało swoje mityczne Twin Towers. Zemeckis trochę nostalgicznie spogląda na te budynki, symbol triumfu i porażki Nowego Jorku. W ustach Phillipe’a Petit słychać ten smutek, człowieka przewidującego przyszłość, która będzie dla miasta tragiczna – szczególnie widoczne jest to w chwili, kiedy wspomina, że dostał bilet na wieżę widokową „Forever” i to Ever zakończyło się tego straszliwego wrześniowego poranka. Zemeckis kocha Nowy Jork i to widać. Także dla widza staje się on miastem fascynującym, może nawet czymś więcej niż tylko miastem.
Mam nadzieję, że Zemeckis na dobre wrócił do kręcenia klasycznego kina. Wyjdzie do na dobre…kinu!