Mama, poprzedni film Xaviera Dolana, to jeden z najlepszych filmów 2014 roku. Zwiastował on, że Dolan z nieokrzesanego hipstera, który wie, że opowiadać umie, ale kompletnie nie ma o czym, zmienia się w reżysera dojrzałego, który nie tylko dobrze dobiera środki wyrazu, ale też potrafi wybrać dobrze tematykę. To tylko koniec świata nie jest zapewne dużym krokiem naprzód, ale wciąż świadczy o tym, że Dolan trzyma wysoką reżyserską formę.
Louis (świetny Gaspard Ulliel) powraca do domu po 12 latach, żeby oznajmić rodzinie dramatyczną informację. Jednak czy po tylu latach będą chcieli go słuchać? Albo czy nie będę mieli mu zbyt dużo do powiedzenia? Na Louisa czekają ekscentryczna matka (Nathalie Baye), rodzeństwo (Lea Seydoux i Vincent Cassel) oraz szwagierka (Marion Cotillard).
Teatralny jest ten koniec świata – nie udało się Dolanowi uciec od tego, że materiał wyjściowy to sztuka teatralna. Pytanie, czy taki był jego cel. Wydaje mi się, że nie. Sądzę, że tylko w ten sposób można było opowiedzieć historię tej toksycznej rodziny, która się w ogóle nie zna i nawet poznać się nie stara. Matka próbuje pozostawać w tej sytuacji najbardziej spokojną, jednak nawet ona nie jest w stanie zapanować nad wybuchami emocji, które stają się swoistym leitmotivem tego długo ciągnącego się dnia. Brat, grany na granicy szarży przez Cassela jest pełen negatywnych emocji, siostra (doskonała Seydoux) tak naprawdę nie zna swojego starszego brata. Szwagierka ma do tej sytuacji największy dystans i najwięcej z całego zamieszania rozumie. Marion Cotillard wygrywa tę postać na imponująco spokojnych tonach, co było idealnym środkiem do zrozumienia postaci Catherine. Postaci najbardziej realnej z tego zbioru stereotypów, które jednak Ci fantastyczni aktorzy potrafi zamienić w realne charaktery. Szczególnie niezrównana Nathalie Baye, która z postaci wyjętej z filmu Pedro Almodovara stworzyła nieprawdopodobnie poruszający portret matki bezradnej, próbującej być głową rodziny, ale świadomej ograniczeń.
To tylko koniec świata okazał się dla mnie zupełnie zaskakującym zjawiskiem. Jest to film, w którym sceny dramatyczne ocierają się mocno o kicz czy przerysowanie, ale mimo to wywołują w widzu emocje, których byśmy się nie mogli spodziewać. Jest to oszustwo filmowe, bo obraz ten jest jednym wielkim schematem opowiadającym o spotkaniu rodzinnym. Jednak ten schemat działa, to oszustwo przyjmuje się z dobrodziejstwem inwentarza. Zdecydowanie lepiej ogląda się ten film niż choćby Sierpień w hrabstwie Osage. O walorach wizualnych i muzycznych nie będę się rozpisywał, bo to znak rozpoznawczy Dolana. Jednak o jednej rzeczy muszę wspomnieć – pewnie pamiętacie tę piosenkę:
Nie słuchajcie jej jednak za długo, bo nie warto. Potem zaś idźcie do kina i sprawdźcie, jak Dolan potrafił ją wykorzystać do jednej z piękniejszych scen retrospekcji ostatnich miesięcy – magia kina. Magia kina Xaviera Dolana.