Po słabym początku zagranicą, nieudanym Podwójnym życiu Weroniki, Krzysztof Kieślowski wrócił ze świata metafizyki do nieco baśniowej, ale jednak realnej rzeczywistości. Tak powstała bodaj najkrótsza, a na pewno jedna z najlepszych trylogii filmowych świata oparta na trzech kolorach francuskiej flagi.
Niebieski to najsmutniejsza z trzech historii. Opowiada w niej Kieślowski o kobiecie, która w wypadku samochodowym traci męża i jedyne dziecko. Zostaje sama i musi sobie poradzić zarówno z przyszłością , którą przyjdzie jej spędzić w samotności, jak i z przeszłością męża, która zaczyna ją sama doganiać. Juliette Binoche grająca Julie dołożyła do swojej kolekcji aktorskich perełek kolejny brylant. Jednak jej rola nie jest tutaj najważniejsza, a sam pomysł Kieślowskiego na kolejny film o ludzkiej samotności, mimo pozornego życia w społeczeństwie, oraz próbach wychodzenia z niej. Jednak dotyka też tematu, który do mnie trafił szczególnie – muzyki, sposobu jej tworzenia, budowania arcydzieła. Dawno nie oglądałem tak dojrzale skonstruowanego filmu o muzyce, w którym nie opowiada się o niej manipulatorski, pełen uproszczeń sposób. Kieślowski uchwycił tę esencję, magię procesu tworzenia. Chyba tylko Forman pokazał to lepiej.
Biały jest najbardziej zaskakującym elementem tej filmowej układanki, ale też najlepszym. Być może dlatego, że przy okazji tej słodko-gorzkiej komedii (!) Kieślowski powraca na chwilę na stare śmieci, które zawsze (nawet w przypadku Czerwonego) rozumiał lepiej, niż realia francuskie. Karol Karol (fantastyczny Zbigniew Zamachowski) traci żonę, pieniądze i reputację. Musi więc uciekać z Francji. Pomaga mu w tym poznany w metrze Polak Mikołaj, przewożąc go przez granicę w walizce. Od teraz Karol organizuje się w nowej rzeczywistości, dodajmy z wielkim sukcesem. Obarczonym też jednak wyrzeczeniami. Kieślowski wchodzi w tym filmie trochę w rolę takich postaci jak Bareja czy Chęciński, którzy pokazywali Polskę w typowo krzywym zwierciadle. W Białym to zwierciadło jest też przekrzywione, choć wydaje się, że dużo więcej u Kieślowskiego tej smutniejszej prawdy o demokratycznym kraju. Jest też jednak dużo interpretacyjnej swobody i zaskakujący humor sytuacyjny, do którego reżyser nigdy nie przyzwyczajał. Z wielką radością i rozczuleniem patrzy się na bawiących się jak dzieciaki Janusza Gajosa i Zamachowskiego, a także na śmiejącego się Jerzego Stuhra. Gorzki, jak to u Kieślowskiego, jest oczywiście finał, w którym cała misternie konstruowana intryga trochę zjada własny ogon, przychodzi moralny niepokój, zamieniony w ostatecznym rozrachunku w szczęście.
O tym szczęściu dowiadujemy się jednak dopiero z finałowej sceny w Czerwonym, jedynym z trójki, który był nominowany do Oscara (za reżyserię i scenariusz oraz zdjęcia Piotra Sobocińskiego – genialne!). Sam film opowiada historię niemożliwej przyjaźni, która rodzi się między młodą modelką (zjawiskowa Irene Jacob) i emerytowanym sędzią, który podsłuchuje swoich sąsiadów (wspaniały Jean-Louis Trintignant). Początkowo zachowanie sędziego oburza Valentine. Jednak później wywiązuje się między nimi relacja nie do końca zrozumiała. Wiemy, że dużo o sobie wiedzą, obserwują się i rozumieją. Kieślowski nie wskazuje jednak jednoznacznie dlaczego między tak różnymi od siebie osobami rodzi się taka relacja. Ważne jednak, że Jacob i Trintingant ogrywają ją w sposób wyborny. Ona jest tutaj nieco zagubiona i naiwna, on zaś cyniczny, ale jednak czujący pozytywną energię z dziewczyny. Oboje sobie pomogą przejść najtrudniejsze momenty życia, będą się wspierać, w końcu rozejdą, ale tylko na moment.
Moment, w którym spotkają się bohaterowi wszystkich trzech części tej iście imponującej trylogii. Kieślowski wraz z Krzysztofem Piesiewiczem stworzyli coś, czego chyba nikt w kinie nie powtórzy – pozornie nieprzystające do siebie filmy zebrali w jakże spójną, mądrą całość, pełną uniwersalnych rozważań na temat życia, przeżywania go, czy to w samotności, czy w towarzystwie innego człowieka, czasem zupełnie zaskakującego.
Piękna była ta podróż po świecie Kieślowskiego. Warto było się w nią wybrać.