„Turysta”: to nie ten film z Deppem i Jolie

Jeszcze kilka dni temu, podczas Berlinale 2015 mieliśmy okazję obejrzeć znakomity film 45 lat, którego tematem był kryzys małżeński. W tym samym czasie w polskich kinach pojawił się Turysta Ruben Ostlunda, dotykający tej samej tematyki. Jednak w przeciwieństwie do filmu Andrew Haigha, jego skandynawski kolega okazał się sporym rozczarowaniem.

Pokazywany po raz pierwszy podczas zeszłorocznych Nowych Horyzontów, Turysta to film zupełnie z innej bajki. Haigh w 45 latach zaprezentował rodzinny kryzys w konwencji prostego, ale co dużo ważniejsze wiarygodnego dramatu. Ostlund obrał zupełnie inną drogę, która niestety zakończyła się spadkiem w przepaść czy, żeby mocniej nawiązać do scenerii Turysty, zjazdem ze szczytu zakończonym upadkiem. Trudno jest mówić o tym filmie z pełną świadomością swoich słów – Ostlund tak mocno przekombinował konwencję, że nie do końca wiadomo, co naprawdę chciał pokazać, a co mu się udało (lub częściej nie udało) zupełnie przy okazji. W każdym razie jego komediodramat (choć czasami bywa też czarną komedią lub dramatem obyczajowym) niestety jest typowym przykładem kina przegadanego, w którym dialogi są pisane dla dialogów, a bohaterowie rozmawiają po to żeby rozmawiać, nie zaś aby przekazywać konkretne myśli (nota bene rozmawiają głównie o lawinie). Zgodzić się można, że Ostlund chciał być w swoich sądach o rodzinie ostry. Niestety mam nieodparte wrażenie, że właściwie w żadnym przypadku nie trafił w sedno. Przez to też ostrość zastąpiło przerysowanie, a celność spostrzeże ń- swoiste odrealnienie i oderwanie od jakiejkolwiek rzeczywistości (w wielu momentach problemy bohaterów można było określić „problemami pierwszego świata).

Force-Majeure

Zaangażowaniu się w historię nie pomaga niestety konstrukcja bohaterów zaproponowana przez Ostlunda. Co prawda niewiele można zarzucić aktorom grającym główne role, ba to głównie dzięki nim w Turyście pojawiają się naprawdę udane sceny, głównie te, w których reżyser nie stara się być na siłę poważny. Niestety nawet najlepsze aktorstwo nie byłoby chyba w stanie przykryć charakterów głównych postaci filmu. Ci ludzie irytują, są pretensjonalni, angażują się w zupełnie wydumane problemy. Przez ich postawę widz nie angażuje się historię, którą starają się przekazać, co jest grzechem Turysty największym. Nie można bowiem liczyć na sukces filmu typowo skoncentrowanego na postaciach, w którym są one najgorszym jego elementem. Ostlund zadbał porządnie właściwie tylko  o scenerię, w której snuje (nie bez przyczyny użyte słowo) swoją opowieść – wspaniale wyglądają zaśnieżone stoki we francuskich Alpach, których piękno podkreśla idealnie dobrana (choć bardzo paradoksalnie), powtarzana wielokrotnie BurzaLata Antonio Vivaldiego.

Niestety te elementy nie wystarczają do odtrąbienia sukcesu Turysty. Przeciwnie okazuje się on wyjątkowo dużym rozczarowaniem. Poznała się na nim nawet Akademia Filmowa, która nie nominowała go do nagrody, w kategorii najlepszych filmów zagranicznych. Jak rzadko dobry wybór.

Szkoda czasu na kino, które poprzez irytujących bohaterów, zmierza niestety donikąd. Naprawdę szkoda czasu.

Stasierski_5

Start typing and press Enter to search