Vincent Van Gogh to jeden z najważniejszych twórców sztuki współczesnej, człowiek który za życia nie został doceniony, a teraz jego obrazy osiągają zawrotne ceny kilkudziesięciu milionów dolarów. Mam wielką nadzieję, że filmu Twój Vincent nie spotka podobny los, bo zasługuje na pełne uznanie już teraz. Michał Oleszczyk mówił przed filmem, że to będzie „life-changing experience”. Nie kłamał.
Wchodząc na pierwszy seans Twojego Vincenta byłem pełen obaw. Bania oczekiwań narosła tak mocno, że niewiele filmów byłoby w stanie wytrzymać takie obciążenie. Szczególnie, że w kontekście tego filmu mówiło się tylko o jego wizualnej, bardzo unikalnej stronie. Filmowa technika malarska po raz pierwszy została wykorzystana w filmie pełnometrażowym. Obawy moje wiązały się więc z faktem, czy fabuła dorośnie do strony wizualnej, o którą nie bałem się ani trochę. Szczęśliwie dorosła – obstawiam, że duża w tym zasługa Jacka Dehnela, który obok reżyserów Doroty Kobieli i Hugh Welchmana, był jednym ze współscenarzystów. Genialnym pomysłem był nie tylko wybór konwencji kina gatunkowego, bo Twój Vincent jest filmem na pograniczu kina noir i kryminału detektywistycznego, ale też okrojenie historii do wydarzeń związanych ze śmiercią mistrza. Dzięki temu fabuła nie wlecze się, nie ma w niej zbyt wielu momentów zwolnienia. Jeśli się pojawiają, to wizualna maestria tego filmu wyciąga co za każdym razem za uszy. Tak naprawdę jednak nie trzeba było tego zrobić, bo para Kobiela/Welchman odnaleźli złoty środek do opowiedzenia takiej historii.
Kluczem do sukcesu tego filmu było bowiem wypośrodkowanie między solidną fabułą, a częścią wizualną. Udało się. O stronie technicznej Twojego Vincenta można byłoby napisać rozprawę doktorską. Ja poprzestanę na tym, że jest to absolutne arcydzieło obrazu i dźwięku. Z jednej strony mamy technikę malarską, która była ryzykowna. Oko przyzwyczaja się do niej w sekundę. Doskonałym pomysłem okazało się skontrastowanie wydarzeń dziejących się aktualnie z retrospekcjami. Te pierwsze są kolorowane i mniej szczegółowo namalowane, drugie czarnobiałe dają wrażenie, że są to zdjęcia aktorów, którzy odgrywali postaci (świetnie dobrani!). Taka jest dokładność, precyzja tej kreski – zapiera dech w piersi. Nie jest to zaskoczenie, bo Twój Vincent to robota aż 100 artystów malarzy, którzy pracowali przy filmie 7 lat. Przy muzyce pracował z kolei wielki Clint Mansell, który od lat nie napisał tak wyśmienitej partytury – co za maestria. Abel Korzeniowski mógłby się podpisać pod tak klasyczną ścieżką dźwiękową, co jest w moich oczach wielką pochwałą.
Twój Vincent to obraz, który wizualnie zmienia kino! Cieszę się, że właśnie na T-Mobile Nowe Horyzonty odbyła się polska premiera tego filmu, bo jak mało który, ten właśnie poszerza horyzonty języka filmowego. I zachwyca!