W filmie Grand Budapest Hotel, który będzie można zobaczyć z okazji 5. urodzin KNH, Wes Anderson oferuje widzom istną jazdę bez trzymanki po Żubrówce, którą mógłbym delektować się bez końca.
„Czymże innym jest kultura, jeśli nie umiejętnością dobywania przy pomocy sztuki i miłości najsubtelniejszego smaku z prostackiej materii życia?”
– napisał w jednej ze swoich książek wybitny austriacki poeta, pisarz i dramaturg, Stefan Zweig, którego dzieła były główną inspiracją dla powstania nowego filmu reżysera Genialnego klanu. Istotnie, Grand Budapest Hotel to opowieść awanturnicza, komediowa, a przede wszystkim- wysmakowana i bardzo subtelna. Jej akcja rozgrywa się w fikcyjnym europejskim kraju na chwile przed wybuchem drugiej wojny światowej.
Film opowiada o niezwykłym konsjerżu i jego równie niezwykłych przygodach. Aby uratować swoje dobre imię i honor, zmuszony jest do wykonania kilku przekrętów. Poczynania bohatera można jednak usprawiedliwić kolejnym cytatem z Zweiga:
„Jeżeli oszustwo pomaga, to nie jest już ono nędznym oszustwem, lecz pierwszorzędnym medykamentem”.
Dla mnie siłę medykamentu ma nowe dzieło Andersona, które nie tylko dostarczyło mi ogromnej frajdy, ale także sprawiło, że mogłem kontemplować tę wysmakowaną i bardzo przemyślaną wizję. Myślenie obrazami, dbałość o detale i wspaniali, często pojawiający się jedynie na chwilę, aktorzy to prawdziwa filmowa uczta.
Szkoda tylko, że wyraźnie zaznaczona na początku szkatułkowa forma opowieści nie rozwinęła się później równie mocno, jak w znakomitym Rękopisie znalezionym w Saragossie Wojciecha Jerzego Hasa. Anderson miał jednak swoją wizję i konsekwentnie się jej trzymał. W swoim nowym filmie wykreował fantastyczny i bardzo przemyślany świat. Fani filmów tego reżysera znajdą w tej produkcji charakterystyczne dla niego tematy i motywy, co nie zmienia faktu, że Amerykanin nie przestaje zaskakiwać. W Grand Budapest Hotel, jakby to powiedział Zweig, możliwe są nawet rzeczy niemożliwe. Poza tym znów prawdą okazało się, że ośrodkiem prawdziwej komedii jest zawsze kobieta, bo to śmierć postaci granej przez, cudnie ucharakteryzowaną, Tildę Swinton rozpoczęła całą awanturę.
W Grand Budapest Hotel Anderson oferuje widzom istną jazdę bez trzymanki po Żubrówce, którą mógłbym delektować się bez końca.