Lech Wałęsa to bardzo niejednoznaczna postać polskiej historii – dla wielu agent który ugiął się przed władzą w latach 70-tych, dla innych najwybitniejszy Polak okresu powojennego, dla jeszcze innych najgorszy prezydent III RP, który postanowił Aleksandrowi Kwaśniewskiemu podać nogę. Prawda leży pewnie po środku. Andrzej Wajda sięgnął po ten najbardziej chwalebny okres życia Wałęsy. I co najdziwniejsze nie zrobił peanu. Duża w tym zasługa porządnego scenariusza Janusza Głowackiego i nieprawdopodobnej, genialnej od początku do końca kreacji Roberta Więckiewicza, bez której film Wajdy nie mógłby mocniej zaistnieć.
Rozpoczyna i kończy Wajda swoją historię wywiadem z Wałęsa, który przeprowadza słynna Oriana Fallaci (piękna Mariana Rosaria Omaggio). Jest on osią całego filmu, z niego dowiadujemy się o poszczególnych etapach życia Wałęsy, od podpisania lojalki w 1970, do przemówienia w Kongresie USA. Nie ustrzega się Wajda w Człowieku z nadziei elementu, który jest najbardziej problematyczny przy tego typu historiach – chce zmieścić jak najwięcej detali w jednym, nieco ponad 2-godzinnym filmie. Przez to też film trochę traci na koherencji. Na szczęście jednak Wajdzie, mimo wieku już bardzo dostojnego, nie brakuje energii, opowiada historię człowieka którego w sposób dość oczywisty podziwia w bardzo dobrym tempie. Świetnie operuje też zdjęciami archiwalnymi (nie brak w Wałęsie może niezbyt nowoczesnych, ale jednak wciąż do sprytnych tricków), fantastycznie gra muzyką, która nie dość że nie jest patetyczna, to wręcz przeciwnie pozwala na uchwycenie wymaganego przy tej historii dystansu. Jak wygląda jednak obraz tego niejednoznacznego człowieka, bo z tym mógł mieć Wajda problem największy? Nie można go było bowiem posądzić nigdy o przesadny dystans do samego Wałęsy. Na szczęście w sukurs przyszedł mu w tym momencie słynny ironista Janusz Głowacki, który w swoim scenariuszu zrobił z Wałęsy dość prostego, ale nie irytująco prostackiego, człowieka, który miał bardzo dużo intuicji, ale co też ważne bezczelności, by wielki ruch solidarnościowy poprowadzić. Tę właśnie intuicję i bezczelność widać najlepiej w kreacji Roberta Więckiewicza, który gdyby był amerykańskim aktorem dostałby za tę rolę Oskara. Takiej miary jest to rola, łącząca w sobie coś co nazywają Amerykanie impersonation z uczłowieczeniem postaci, nadaniem jej bardziej ludzkiego charakteru. To wszystko i wiele więcej udaje się Więckiewiczowi, któremu należy się owacja na stojąco. Żeby nie było jednak zbyt różowo trzeba powiedzieć, że Więckiewicz absolutnie zjada ten film, przez co nie ma u Wajdy miejsca dla innych pełnokrwistych postaci. Znani aktorzy służą Wajdzie niestety w dużej mierze jako elementy scenografii, za co trzeba słynnego reżysera mocno zganić. Przez to też obraz Polski tamtych lat jest niemożliwy do określenia, gdyż Wajda nie opowiada za bardzo o czasach, nie potrafi stworzyć solidnie zbudowanego backgroundu opowiadanej historii. Skupia się na Wałęsie, zapominając nawet o Danucie, z której rolą do upadłego niemal walczy Agnieszka Grochowska i w ostatecznym rozrachunku wygrywa. Kreacja jest bowiem dużymi momentami pierwszorzędna.
Wielu rzeczy można się było bać przed pójściem na Wałęsę. Trzeba jednak przyznać, że Andrzej Wajda ma wciąż to, czego brakuje już choćby Jerzemu Hoffmanowi – wyczucie. Wyczucie w doborze scenarzysty, w doborze ekipy, w końcu w doborze aktora do głównej roli. Wysoka jakość tego filmu zależy bowiem niemal w całości od wybitnej kreacji Roberta Więckiewicza, który nie pozostawia już złudzeń kto jest najlepszym polskim aktorem!
Dla kogo? Na pewno dla fanów Roberta Więckiewicza i pewnie też dla tych, którzy wciąż pamiętają, że kiedyś Lech Wałęsa był postacią nietuzinkową
Dla kogo nie? Dla nieprzekonanych, że taką był – film Wajdy ich nie przekona
Maciej Stasierski