Michał Hernes: W czasie oglądania Warcrafta sprawiałeś momentami wrażenie, jakbyś się dobrze “bawił”. Mam wrażenie, że takie filmy na swój sposób dostarczają Ci perwersyjnej przyjemności. A może to bezpretensjonalna rozrywka i filmowa baśń w starym stylu, będąca przeciwwagą dla zbyt poważnych płaczących Bondów i Batmanów? Nie kupuję tego argumentu, ale pozwala mi on inaczej spojrzeć na ten film.
Maciej Stasierski: Rzeczywiście, nazwałbym to perwersyjną przyjemnością – z możliwości wyłapywania nawet najmniejszych smaczków tego filmu, będących jednocześnie jego błędami. Z drugiej strony przyznasz, że nie trzeba było się mocno skupiać żeby te błędy wskazać. Duncan Jones popełnił ich tak dużo, że wystarczyłoby pewnie na kilka wysokobudżetowych produkcji…tego roku. Wystarczy wspomnieć, że Warcraft jest, zachowując wszelkie proporcje, filmem gorszym niż Batman vs. Superman: Świt sprawiedliwości. To dużo mówi o tym, co obejrzeliśmy na ekranie – papkę, która miała być najlepsza adaptacją gry komputerowej w historii, a w sposób nieintencjonalny nawiązała do najgorszych prób tego jeszcze świeżego gatunku. Co prawda ja nigdy w Warcrafta nie grałem, ale czuję że nawet wielbiciele mogą być zawiedzeni.
Michał: Nigdy też nie grałem w tę grę, a na film czekałem ze względu na osobę reżysera. Jones, prywatnie syn Dawida Bowie, bardzo często gościł z nim na planach filmowych, na przykład Zagadki nieśmiertelności, gdzie Tony Scott dał temu chłopakowi do ręki kamerę, zaszczepiając w nim pasję do kina. Zachwycił mnie niskobudżetowy debiut tego gościa zatytułowany Moon, który był swego czasu przebojem na festiwalu Sundance. Mam też sentyment do jego późniejszego Kodu nieśmiertelności ze względu na klimat bliski książkom i opowiadaniom Philipa K. Dicka, mojego ulubionego pisarza. Kod nieśmiertelności skojarzył mi się z jego przejmującą i znakomitą nowelką Małe co nieco dla nas, Temponautów. Wracając do Warcraft, kiedy Jones przejął ten projekt od Sama Raimiego i przeczytał draft scenariusza, od razu dostrzegł, że chce inaczej rozłożyć akcenty. Zależało mu na tym, by opowiedzieć tę historię z dwóch punktów widzenia – ludzi i orków. Uważam, że to bardzo wzbogaciło ten film. Zwłaszcza, że ulubionym bohaterem wielu fanów filmu jest ork Durotan. Inna sprawa, że krytyk Guardiana raczej przesadził, doszukując się w filmie analogii do trudnego losu uchodźców. A może nie? Dla mnie to raczej nadinterpretacja, a do Warcrafta mam sporo zastrzeżeń. Chcę wierzyć, że tak utalentowany reżyser i scenarzysta jak Duncan Jones nie miał pełnej kontroli nad tą produkcją i stąd jej słabe punkty. Jeśli dostał wolną rękę, oznacza to, że nie jest i raczej nie będzie kimś na miarę Petera Jacksona.
Co prawda widać, że w świecie komputerowych efektów specjalnych czuje się jak ryba w wodzie, ale nie dokonał przełomu niczym Wachowscy w Matrixie. Z drugiej strony w Hollywood wiele świetnych scenariuszy zostało zniszczonych przez producentów, chociażby Transcendencja. Warcraft miał być czymś pomiędzy Władcą pierścieni a Grą o tron, ale to ich uboga wersja, której chwilami bliżej – niestety – do kuriozalnego W imię króla Uwe Bolla. A szkoda, bo w wielu pomysłach i bohaterach dostrzegłem potencjał. Ten film mnie miejscami urzekł i przeniósł w świat magii, który wygląda imponująco. Twórcy przywiązali sporą wagę do detali i spójności tego świata, choć jeden kuriozalny potwór potrafił wszystko popsuć. Relacje między bohaterami są skomplikowane i tkwi w nich potencjał, ale za bardzo zostały strywializowane. Chciałem, by ta przygoda tak mnie porwała, że spóźniłbym się przez nią na obiad (cytując Hobbita). Niestety, tak się nie stało, choć sam Duncan Jones przypomina, że to tylko film i apeluje, by fani polecali go innym, a hejterzy nie hejtowali. Okej, filmy mają być rozrywką, ale na dobrym poziomie. Czy doczekamy się kolejnych części Warcrafta i wysypu ekranizacji gier komputerowych? Jeśli chodzi o zderzenie dwóch światów i pokazanie dwóch punktów widzenia, wolę nowe wersje Planety małp. Gdy zaś mowa o filmach w klimacie gier komputerowych, bardziej zainteresował mnie niskobudżetowy Hardcore Henry, gdzie wolność twórcza okazała się dla mnie atutem, tuszującym słabości scenariusza. Oby twórca tego filmu nie skończył tak jak Jones. Z drugiej strony pamiętajmy, że David Fincher też nie miał pełnej kontroli nad swoim hollywoodzkim debiutem Obcym 3. Gdy w filmie jest tyle komputerowych efektów specjalnych, co w Warcrafcie, producenci mogą dowolnie je zmieniać i ingerować w film bez pomocy reżysera. Poza tym różne naciski ze strony producentów spotkały ostatnimi czasy także twórców nowych Gwiezdnych wojen – Riana Johnsona i Garetha Edwardsa. Ale to temat na osobną dyskusję.
Maciej: Mam problem z tym potencjałem, o którym mówisz. Relacje między bohaterami w moim odczuciu nie miały go w ogóle, ze względu na kształt postaci – płaski, bezrefleksyjny, beznadziejne spłycony. Oczywiście, że Warcraft wygląda pięknie, ale z drugiej strony brakuje w nim tego realizmu Nowej Zelandii Władcy pierścieni. Ten blue screen jest aż nadto widoczny, a przez to Jones, a może bardziej producenci narzucają sztuczność. Sztuczność, której być nie musiało, ba nie powinno, bo świadczy ona najlepiej o tym, jak bardziej nie chciało się im dbać o szczegóły. Trafnie wskazałeś, że Warcraft jest ubogim krewnym zarówno trylogii Petera Jacksona, jak i serialu na podstawie powieście George’a Martina. Źle mówi o filmie fabularnym porównywanie go nawet z najbardziej imponującą produkcją telewizyjną – przecież nawet HBO nie ma takich możliwości (teoretycznie) by dorównać wielkiej wytwórni. Tymczasem nagromadzenie słabości Warcrafta naturalnie narzuca takie porównanie. Oczywiście widać, że Duncan Jones nie miał wielkiej kontroli nad tą produkcją. Z drugiej jednak strony nie mogę się oprzeć wrażeniu, że też wielkość przedsięwzięcia po prostu go przygniotła – tracą na tym aktorzy, w większości naprawdę przyzwoici, którzy miotają się po ekranie zagubieni lub niemiłosiernie szarżujący. Weźmy Bena Fostera, znakomitego aktora znanego chociażby z remake’u 15:10 do Yumy czy z The Messenger – tutaj gra kogoś na pograniczu Jeremy’ego Ironsa z High-Rise i Regan MacNeill z Egzorcysty 2 i 1/2 (ta nieśmieszna parodia z Leslie Nielsenem). Na słabości Jonesa straciła także sama fabuła, której nie rozumiem i zrozumieć nie chcę. Dzięki Warcraftowi chciałem poznać i być może potencjalnie pokochać tę grę. Tymczasem, szczególnie mając w pamięci nadciągające sequele, nie chcę jej znać. Zabrakło luzu, poczucia humor…
Michał: …a przecież Duncan Jones to człowiek o wielkim poczuciu humoru, który swego czasu wrzucał do internetu fotomontaże zdjęć przedstawiających znanych filmowców jako… dzieci. Efekt jest bardzo zabawny. Szkoda, że w Warcrafcie nie ma tak wspaniałych dowcipów, ale też mrocznego nastroju. Ostatnimi czasy nad Jonesem unosi się piętno śmierci – jego ukochany ojciec umarł, a z rakiem piersi zmaga się jego ukochana. Czy zaowocuje to intymnym i kameralnym przejmującym filmem od tego reżysera? A może będzie reżyserował kolejne części Warcrafta? Czy naprawdę podoba mu się filmowy Warcraft, czy milczy, bo nie chce skończyć jak reżyser nowej Fantastycznej czwórki, który napisał na twitterze, że to nie jest jego film i producenci przejęli nad nim kontrole, co przekreśliło dobrze zapowiadającą się karierę? Dużo pytań, ale na odpowiedzi będziemy musieli poczekać. Wciąż chcę wierzyć w Jonesa, choć w nudnym Warcrafcie zabrakło tempa, więc może lepiej by było, gdyby powrócił do kameralnego kina. Zwłaszcza, że opowiadając nudne blockbusterowe historie, nie czaruje w warstwie wizualnej równie wspaniale jak chociażby Zack Snyder. Inna sprawa, że Warcraft to podobno bardzo wierna ekranizacja gry komputerowej, być może najwierniejsza w historii, i wielu jej fanów jest zachwyconych. Czyli to film ponoć taki zły?
Maciej: Tym razem to jednak film po prostu oficjalnie zły – bez szansa na uratowanie, nawet director’s cut tutaj nie pomoże. Duncan Jones wydaje się powoli zmierzać w stronę szuflady z napisem “reżyser jednego filmu”. Obym się mylił, ale jeśli wsiąknie w świat Warcrafta na dobre, odwrotu może nie być. Szczególnie jeśli filmy te nie będą przynosić zysków. Z drugiej strony ciężko się martwić akurat o tę stronę przedsięwzięcia, jeśli mamy w pamięci fakt, że w Chinach film w pierwszych kilka godzin niemalże się zwrócił. Mam nadzieję, że Jonesowi jednak to nie wystarczy i jeśli dostanie do zrobienia sequel, to zmieni obsadę, będzie miał więcej swobody realizacyjnej i powstanie z tego wreszcie porządny film. Jeśli nic z tego nie wyjdzie, spodziewam się serii podobnej jakością do Zmierzchu lub Niezgodnej. Ten kto zna, wie że nie są to miłe porównania.