Tim Burton jest bez wątpienia artystą nietuzinkowym i unikalnym. Jego filmy na potrzeby tej recenzji można podzielić na trzy kategorie:
WZGLĘDNIE NORMALNE: Ed Wood (najlepszy film Burtona), Duża ryba, Planeta Małp
RACZEJ NIENORMALNE:, Edward Nożycoręki, Charlie i fabryka czekolady, Sweeney Todd, Mroczne cienie
KOMPLETNIE SZALONE: Sok z żuka, Jeździec bez głowy, Marsjanie atakują, animacje Gnijąca Panna młoda oraz Frankenweenie, Alicja w krainie czarów
Jak można zakwalifikować najnowsze Wielkie oczy? Zdecydowanie do kategorii pierwszej, choć trzeba powiedzieć, że jak na Tima Burtona nie ma w tym filmie właściwie nic względnego. Jest to po prostu normalna, bardzo dobrze skonstruowana biografia jednej z bardziej fascynujących, ale niestety niezbyt znanych w Polsce, postaci amerykańskiej sztuki współczesnej – Margaret Keane. Wielkie oczy są opowiedziane w sposób na wskroś prosty, bez wielkich reżyserskich fajerwerków czy narzucania stylu, co zdarzało się Burtonowi ostatnio zbyt często. Podejście wybrane przez Burtona jest dla tej historii najlepsze, gdyż rozgrywa się ona w gruncie rzeczy jedynie na poziomie konfliktu osobowości, który reżyser pokazuje ze znaną sobie brawurą. Dzięki temu krokowi wstecz, Wielkie oczy ogląda się bardzo dobrze, choć też niestety bez większych emocji. Rezygnacja z typowych burtonowskich reżyserskich tricków, zadziałała więc zarówno na korzyść, jak i na niekorzyść film. Na korzyść, bo jest on bardzo realistycznym przedstawieniem historii, przy okazji dotykającym problemów związanych z pozycją kobiet w amerykańskim społeczeństwie. Na niekorzyść, bo przez to Burton niejako odebrał filmowi jego emocjonalną głębię.
Szczęśliwie w tej kwestii uzyskał pomocną dłoń Amy Adams grającej Margaret Keane – to ona jest największą gwiazdą tego filmu. Jej kreacja, ewidentnie zapomniana przez wszystkie gremia przyznające nagrody, to najlepszy przykład, że filmy oparte na kobiecych postaciach w centrum, potrafią być angażujące, wiarygodne i interesujące. Pamiętacie co mówiła Cate Blanchett podczas tegorocznych Oskarów? Jeśli nie, to przypomnę:
Filmy z kobietami w centrum nie są niszą. Ludzie chcą je oglądać i w rzeczywistości potrafią one na siebie zarobić. Szkoda, że druga część tej tezy nie do końca się sprawdza w przypadku Wielkich oczu. Rozczarowuje to szczególnie w kontekście tego, jak mocnym głosem o prawa kobiet ten film jest. A najlepszym orędownikiem tych spraw może stać się Adams, której rola na pewno jest jedną z najlepszych w jej rewelacyjnej karierze.
Gorzej wygląda sprawa z ekranowym partnerem Adams. Rozczarowanie jest tym większe, że postać potencjalnie fenomenalną, oszusta Waltera Keane’a, gra dwukrotny zdobywca Oskara Christoph Waltz. Jest to jego pierwsza rola, którą mogę bez wątpliwości uznać za porażkę. Waltz szarżuje, stara się być zabawny, próbuje sprzedać każdą ze swoich kwestii, ale nic z tego nie wychodzi. Ciężko wyobrazić sobie, żeby taki człowiek mógł wiarygodnie oszukiwać ludzi przez tyle lat. Szkoda, bo Waltz w tym roku jedynie rozczarowuje (vide recenzja Tomka).
Mimo tej dużej słabości, sądzę, że Wielkie oczy są dobrym krokiem w karierze Tima Burtona. Mój ukochany reżyser traci przy nich nieco swój styl, zyskuje jednak ponownie reżyserską wiarygodność. Powinien za to podziękować szczególnie Amy Adams.