„Wolny Strzelec”: Groteskowy padlinożerca

Wolny-Strzelec-Recenzja

Wolny Strzelec to film dobry, jednak trochę mu zabrakło do bardzo dobrego. Poniżej syntetycznie i za dwóch stron.

Co zagrało?

  1. Ciekawa historia człowieka, który postanowił żyć ze sprzedaży stacjom TV cyfrowej padliny, czyli własnoręcznych nagrywek martwych (lub umierających) ludzi tragicznie pokrzywdzonych w wszelkiej maści wypadkach, katastrofach, napadach i morderstwach. You name it.
  2. Pikanterii dodaje fakt, że człowiek z punktu wyżej jest świrem. Ale dość kontrolowanym. Wygłaszane przez niego traktaty filozoficzne o drodze do sukcesu rodem z reklam TV Mango są sprytną zagrywką scenarzysty. Mówić takie banały z takim przekonaniem i powagą. Moje brawa. Uśmiech sam się ciśnie na twarz.
  3. Zagrał Jake Gyllenhaal. Znów gra on jakiś tam kolejny odcień osoby bez piątek klepki, ale tym razem wychodzi mu to chyba najlepiej z dotychczasowych prób. Jego makiawelizm z metką z dyskontu budzi z jednej strony przerażenie, a z drugiej politowanie. Dobra mieszanka podana z mniej lub bardziej zamierzonym humorem.
  4. Dobre prowadzenie historii zdjęciami i muzyką. Większość filmu nakręcona została nocą i trzeba przyznać, że to mocna strona filmu. Dynamiczne ujęcia, stylowe światło i dobre kadrowanie (główny bohater byłby dumny) nadają tej historii formalnego kręgosłupa, który ciągnie opowiadaną historię. A w tle cały czas przygrywa przyzwoita nuta.
  5. Świetna scena kulminacyjnego pościgu na finale.

Co nie zagrało?

  1. W przedstawionej historii zabrakło jednak ostrzejszego pazura i pomysłowych zwrotów akcji. Jak na film o tak brawurowej akcji, dziwi tak ostrożna dawka brawury w scenariuszowych rozwiązaniach. Im bliżej finału, tym jakoś mniej zostaje dla widza. Czyli dobry punkt wyjścia, kilka solidnych podbić, a na finale jednak spadek formy.
  2. Gyllenhaal jest dobry. Podoba mi się w sposób, w jaki gra on odizolowanego od społeczeństwa świra, który ma obsesję na punkcie kariery. Co zasługuje na pochwałę, to jego aktorska dyscyplina i trzymanie pionu. Szczególnie biorąc pod uwagę niektóre karkołomne zagrywki scenariuszowe. Gyllenhaal wychodzi obronną ręką, zapada w pamięć, ale nie jest to jeszcze poziom mistrzowski. Dlatego wszelkie spekulacje o Oscarze dla Jake’a są mocno przesadzone. Sukcesem dla mnie niego będzie ewentualna nominacja. O ile w ogóle.
  3. I jak pierwszy plan robi wrażenie, to trudno to powiedzieć o reszcie obsady. Wszyscy są jacyś tacy bez większego wyrazu i widać, że scenariusz nie był dla nich zbyt łaskawy. Wspólnik głównego bohatera – kiepski i niecharyzmatyczny. Rene Russo jako „wampirzyca” spijająca procenty ze słupków oglądalności stacji – niezła, ale umówmy się, mogłyby to zagrać co druga aktorka. Bill Paxton – stara się, ale nie zapada w pamięć. Trochę przeszkadzają w tym filmie te aktorskie dysproporcje. Słowem, mało staranny casting.

Jak widać jednak powyżej, plusy przeważają nad minusami. Puenta?

To przyzwoity, dobrze oglądający się, film z popisową kreacją Gyllenhaala, w którym zabrakło jednak trochę większej dawki scenariuszowego szaleństwa.

Dominik Sobolewski

Wolny strzelec (reż. Dan Gilroy, 2014)

Sobolewski_7

Start typing and press Enter to search