Wolny Strzelec to film dobry, jednak trochę mu zabrakło do bardzo dobrego. Poniżej syntetycznie i za dwóch stron.
Co zagrało?
- Ciekawa historia człowieka, który postanowił żyć ze sprzedaży stacjom TV cyfrowej padliny, czyli własnoręcznych nagrywek martwych (lub umierających) ludzi tragicznie pokrzywdzonych w wszelkiej maści wypadkach, katastrofach, napadach i morderstwach. You name it.
- Pikanterii dodaje fakt, że człowiek z punktu wyżej jest świrem. Ale dość kontrolowanym. Wygłaszane przez niego traktaty filozoficzne o drodze do sukcesu rodem z reklam TV Mango są sprytną zagrywką scenarzysty. Mówić takie banały z takim przekonaniem i powagą. Moje brawa. Uśmiech sam się ciśnie na twarz.
- Zagrał Jake Gyllenhaal. Znów gra on jakiś tam kolejny odcień osoby bez piątek klepki, ale tym razem wychodzi mu to chyba najlepiej z dotychczasowych prób. Jego makiawelizm z metką z dyskontu budzi z jednej strony przerażenie, a z drugiej politowanie. Dobra mieszanka podana z mniej lub bardziej zamierzonym humorem.
- Dobre prowadzenie historii zdjęciami i muzyką. Większość filmu nakręcona została nocą i trzeba przyznać, że to mocna strona filmu. Dynamiczne ujęcia, stylowe światło i dobre kadrowanie (główny bohater byłby dumny) nadają tej historii formalnego kręgosłupa, który ciągnie opowiadaną historię. A w tle cały czas przygrywa przyzwoita nuta.
- Świetna scena kulminacyjnego pościgu na finale.
Co nie zagrało?
- W przedstawionej historii zabrakło jednak ostrzejszego pazura i pomysłowych zwrotów akcji. Jak na film o tak brawurowej akcji, dziwi tak ostrożna dawka brawury w scenariuszowych rozwiązaniach. Im bliżej finału, tym jakoś mniej zostaje dla widza. Czyli dobry punkt wyjścia, kilka solidnych podbić, a na finale jednak spadek formy.
- Gyllenhaal jest dobry. Podoba mi się w sposób, w jaki gra on odizolowanego od społeczeństwa świra, który ma obsesję na punkcie kariery. Co zasługuje na pochwałę, to jego aktorska dyscyplina i trzymanie pionu. Szczególnie biorąc pod uwagę niektóre karkołomne zagrywki scenariuszowe. Gyllenhaal wychodzi obronną ręką, zapada w pamięć, ale nie jest to jeszcze poziom mistrzowski. Dlatego wszelkie spekulacje o Oscarze dla Jake’a są mocno przesadzone. Sukcesem dla mnie niego będzie ewentualna nominacja. O ile w ogóle.
- I jak pierwszy plan robi wrażenie, to trudno to powiedzieć o reszcie obsady. Wszyscy są jacyś tacy bez większego wyrazu i widać, że scenariusz nie był dla nich zbyt łaskawy. Wspólnik głównego bohatera – kiepski i niecharyzmatyczny. Rene Russo jako „wampirzyca” spijająca procenty ze słupków oglądalności stacji – niezła, ale umówmy się, mogłyby to zagrać co druga aktorka. Bill Paxton – stara się, ale nie zapada w pamięć. Trochę przeszkadzają w tym filmie te aktorskie dysproporcje. Słowem, mało staranny casting.
Jak widać jednak powyżej, plusy przeważają nad minusami. Puenta?
To przyzwoity, dobrze oglądający się, film z popisową kreacją Gyllenhaala, w którym zabrakło jednak trochę większej dawki scenariuszowego szaleństwa.
Dominik Sobolewski
Wolny strzelec (reż. Dan Gilroy, 2014)