…zrobić w naszym kraju kino generalnie kierowane do dzieci, na którym dobrze będą się bawić zarówno najmłodsi, jak i Ci nieco starsi.
Wydawało mi się, że Mariusz Palej wyruszał z motyką na słońce, wybierając na swój fabularny debiut reżyserski książkę Marcina Szczygielskiego. Autor ten znany jest, lekko mówiąc, z nietuzinkowej wyobraźni wizualnej, na którą w rodzimym kinie…hmm…nie ma za bardzo pieniędzy. Bo umysły do robienia takiego kina na pewno są, chociażby genialny Kuba Czekaj. A jednak Za niebieskimi drzwiami się udało, mimo tego, że wiele rzeczy jest tutaj zrobionych nieco na pół gwizdka, a zakończenie wydaje się troszkę na siłę narzucone.
Jednak nie ma sensu mówić o lekkich słabościach tego skądinąd w gatunku naprawdę znakomitego filmu. Generalnie jestem w dość dużym szoku, że przyszło mi coś takiego pisać. Obawiałem się tekstu w klimacie „Doceniam próbę, gorzej z realizacją”. Tymczasem mogę powiedzieć, że nie dość, że doceniam próbę, to i realizacja niezgorsza. Początkiem cudownych zaskoczeń jest obsada – zarówno dzieciaki, choć wymagające nieco oszlifowania, zaskakują obyciem przed kamerą, jak i prosi w osobach Ewy Błaszczyk i Teresy Lipowskiej przypominają tutaj o tym, że w polskim kinie jest dla nich miejsce. Jednak dla mnie creme de la creme tego zespołu aktorskiego to Michał Żebrowski, ukryty za dziwną, przerażającą maską – jak ten aktor potrafi mnie przerazić samym głosem, to wiedz, że było dobrze.
Za niebieskimi drzwiami to popis wizualnej wyobraźni Mariusza Paleja. Popis, który wymagał od niego zapewne dużo poświęcenia, szukania możliwości pozytywnego oszukiwania widzów. W rodzimy kinie nie ma przecież tyle pieniędzy, żeby nakręcić w wielkich plenerach Opowieści z Narnii i zatrudnić specjalistów z Industrial Light and Magic. To jest trochę praca u podstawa, która w tym przypadku się po prostu bardzo opłaciła. Wizualnie Za niebieskimi drzwiami jest więc bajką po polsku, co potraktujcie jako pochwałę. Witold Płóciennik, operator, pokazał, że i u nas są miejsca, które spokojnie mogą stać się miejscem za niebieskimi drzwiami, miejscem magicznym, pięknym, ale też strasznym. Bo też Za niebieskimi drzwiami, poza tym, że jest chwilami rozczulającą, bardzo poruszającą historią o miłości syna do matki, staje się także w kilku momentach dziecinnym horrorem. Było to dla mnie bardzo zaskakujące i zainspirowało mnie do zastanowienia, czy koniecznie do dzieci ten film jest kierowany. Finał jednak, przy swoich słabościach i uproszczeniach, te wątpliwości rozwiał. Przy ocenie tego filmu nie można zapomnieć o jeszcze jednym elemencie – cudownej muzyce Michała Szablowskiego. Może to słowa zbyt duże, ale chciałbym, żeby muzyka Johna Williamsa do BFG oddawała tak magię i grozę sytuacji, jak Michała – wielkie brawa dla młodego kompozytora, przed którym kariera w polskim kinie stoi otworem.
Szedłem na Za niebieskimi drzwiami pełen niepokoju. Wyszedłem z seansu pełen nadziei, że w Polsce kino gatunkowe dla dzieci, z elementami fantasy, da się robić. Więcej – trzeba robić. I wychowywać widownię, która nie zna Akademii Pana Kleksa. Niech poznaje Marcina Szczygielskiego!